[1995] Preacher: Standing Tall

 

"Rozchmurz się kaznodziejo, jesteś uratowany."
[Cassidy]

Śledząc losy wielebnego Custera i jego pokręconych towarzyszy drogi można wysnuć prosty wniosek, że cała historia z ich udziałem to jedno wielkie pasmo nieszczęść. Historia mniej lub bardziej – w mojej ocenie: zdecydowanie bardziej – okraszona sporą dawką wulgaryzmów, flaków i dwuznacznych propozycji. Czwarty tom serii Preacher potwierdza tą regułę.

Standing Tall [pl Duma] w przyzwoitym stylu ujawnia czytelnikom powody, dla których nasz świeżo upieczony pielgrzym postanowił porzucić swoich teksańskich wiernych z Annville i wyruszyć przez amerykańskie prerie dwudziestego wieku. Dlaczego wyruszyć? Garth Ennis odkrywa karty otwarcie deklarując: "Pan nasz, Bóg, odszedł". Siłą rzeczy ktoś musi go odnaleźć i tym kimś jest właśnie przywołany Jesse Custer. Uparta, arogancka, oczekująca konkretnych odpowiedzi na konkretne pytania i przede wszystkim porzucona owieczka boża. Dumna z powierzonego jej zadania? Z pewnością zdeterminowana doprowadzić je – wykorzystując wszystkie możliwe środki, w tym moc dorównującą boskiej – do nieznanego finału.

W tak brutalnym świecie jak ten spod pióra Gartha Ennisa i prawdę powiedziawszy nie tylko w nim, każdy człowiek potrzebuje czasami wsparcia, zwykłej pomocnej ręki. Wiedział o tym telewizyjny John Wayne oraz wiedzą kompani naszego kaznodziei. To dlatego rozgoryczona – w końcu, pięć lat temu Jesse zostawił ją dla Boga bez słowa wyjaśnienia – Tulip O’Hara spycha dawne urazy i postanawia odstrzelić łeb szeryfowi Rootowi. To dlatego poobijany Cassidy zapomina o ostrych słowach Custera [And The Horse You Rode In On] i wraca mu pomóc w walce ze Świętym od Morderców. Doskonale rozumieją, że ostatecznie Jesse jest dobrym facetem, który zwyczajnie zasługuje aby ktoś osłaniał mu plecy.

Standing Tall to dość ciekawe i zwięzłe zwieńczenie wątków rozpoczętych w początkowych zeszytach serii. Tytułowy kaznodzieja poznaje sekret niebiańskich zastępów, Arseface poprzysięga zemstę mordercom ojca a Święty od Morderców zostaje odprawiony – przynajmniej na jakiś czas – z kwitkiem. Całość zostaje podana w typowy dla duetu Ennis-Dillon sposób. Poważne rozważania – ot, chociażby problem rosnącej liczby ateistów – są przerywane ordynarnymi żarcikami autorstwa Cassidy’ego a siła dosadnych wulgaryzmów Custera wzrasta wprost proporcjonalnie do poziomu jego... zdenerwowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz