[1985] Thomas Ligotti - Dreams for Sleepwalkers

 

Są takie opowieści, po których czytelnik musi odpocząć. Ochłonąć i nabrać sił. Są opowiadania nie będące właściwie opowiadaniami lecz dziurkami od klucza, przez które próbujemy poznać tajemnice innych światów. Zerkamy i usiłujemy zrozumieć. Obserwujemy zaledwie fragment, ale mi osobiście w zupełności to wystarcza. Nie chciałbym widzieć więcej. Tego całego lunaparku z szalonymi atrakcjami. Dzieci o główkach pokrytych szkliwem, dzieci widzących więcej niż niejeden dorosły. Dziwnych roślin z ostrymi ząbkami i dyniowatej widowni na pokazie pijanego kuglarza. Nie chciałbym trafić do krain pana Ligottiego. Ani w pełni pojąć ich sekrety.

***

Zabłądziliście kiedyś pod niewłaściwy adres? Szukaliście spokojnej przystani lecz zamiast niej odnaleźliście przedsionek samego piekła? Właśnie takiego koszmaru doświadcza doktor David Munck, bohater opowiadania Figielek Thomasa Ligottiego. Chcąc uciec od rutyny wielkiego miasta przyjmuje posadę na oddziale psychiatrycznym w więzieniu stanowym, w "cichej mieścinie, bez żadnych atrakcji". Wierzy, że nowe otoczenie dostarczy mu nowych wyzwań. Pozwoli rozwinąć skrzydła, być kimś więcej niż jednym z tysiąca miejskich lekarzy próbujących pomóc znerwicowanym jednostkom. I rzeczywiście: po pewnym czasie zostaje przez Los wybrany i zauważony. Poznaje Johna Doe – czyżby autor dawał nam do zrozumienia, że obłęd przybiera różne formy; może być ukryty, niezidentyfikowany i czaić się wszędzie? – i tym samym jego życie zaczyna powoli ogarniać coraz większe szaleństwo.

Miejsce pierwszej publikacji Figielka [The Frolic]
Fantasy Tales, wiosna 1982 r.

Opowiadanie Ligottiego to obraz dwóch światów. Poukładanego, gdzie każdy z jego domowników celebruje dawno wypracowane rytuały – ojciec czyta gazetę chcąc zapomnieć o trudach pracy, matka przegląda kolorowe pisemka tęskniąc za wielkim życiem – oraz popapranego, zamieszkiwanego przez stworzenia będące "obrzydliwymi plamami brudu". Autor przypomina, że niekiedy dochodzi do zetknięcia obu rzeczywistości. Delikatnego zderzenia mogącego jednak doprowadzić do prawdziwego pomieszania zmysłów. W opowiadaniu Figielek osobą skalaną owym "brudem" – tragizmem godnym nieszczęśników mistrza Poe – jest wspomniany doktor Munck. Choć obcując z reprezentantami ciemnej strony ludzkości stara się zachować profesjonalny dystans i nie poddawać drobiazgowej analizie ich umysłów – nie idzie śladem Johna Douglasa, sławnego mindhuntera – to mimo wszystko ulega ich destrukcyjnemu wpływowi. Stopniowo traci klarowny obraz sytuacji. Bohater Ligottiego z jednej strony gardzi zwyrodniałymi pacjentami, z drugiej przejawia chorą fascynację ich "królestwem cudów i grozy". Ostatecznie tracąc grunt pod nogami, nie potrafiąc pomóc podopiecznym, nie mogąc zrozumieć szaleństwa świata zrodzonego w ich umysłach – "świata nienarzucającego im żadnych ograniczeń" – próbuje uciec od tego wszystkiego. Naturalnie jest to próba z góry skazana na niepowodzenie.

***

Zapewne zgodzicie się, że liczba interpretacji prozy Thomasa Ligottiego jest równa liczbie czytelników pisarza. W zbiorze Pieśni umarłego marzyciela – i naturalnie nie tylko w nim – każdy może odnaleźć coś dla siebie, wyciąć z obrazu kawałek najbardziej do niego przemawiający. Zarówno poszukiwacze grozy bezpośredniej, jak i miłośnicy horroru subtelnego, wręcz poetyckiego. Świadczy to niewątpliwie o sile twórczości Ligottiego. To właśnie owa literacka niejednoznaczność jest tym co przyciąga odbiorców. Tym co zmusza większość czytelników do zastanowienia. Przykładem tekstu wielobarwnego, wzbraniającego się przed prostą analizą, potwornie eterycznego jest Les Fleurs. Krótka opowieść będąca czymś w rodzaju dziennika anonimowego mordercy. Narrator, sztukmistrz formujący mocno makabryczne dzieła, pragnie uzyskać zrozumienie dla swoich idei w oczach innych. Niestrudzenie poszukuje istoty zdolnej pojąć ogrom piękna jego dokonań, jednostki gotowej potwierdzić ich niezwykłą wartość. Kandydatkami naszego bohatera zostają najczęściej młode dziewczyny – wyraźnie stroni on od płci męskiej – obdarzone wyjątkową wyobraźnią, zdolne odbierać zmysłowe i pozazmysłowe sygnały. Artysta Ligottiego to artysta szalony. Opętany wizjami groteskowych arcydzieł będącymi w jego mniemaniu bramami do mrocznych, kosmicznych krain.

Miejsce pierwszej publikacji Les Fleurs
Dark Horizons, lato 1981 r.

Jeden z moich znajomych podsumował Les Fleurs krótko: "to błęd w ciapki". Zgadzam się całkowicie. Nie potrafię wyrazić oszołomienia w jaki wprawiło mnie owe opowiadanie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem tak poważne problemy ze snem. Nieprzespana noc, poranna gorączka i zmęcznie w pracy. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w dalszym ciągu moje myśli ciągnie do pracowni artysty Ligottiego. "Nie zniosę już dłużej dręczących mnie katuszy, wkrótce otworzę okno mego stryszku i rzucę się na plugawy uliczny bruk".*

***

Kilka lat temu na jednej z grup społecznościowych – niestety nie pamiętam gdzie dokładnie – zagościła dyskusja na temat grozy bijącej ze świata Charlesa Dodgsona alias Lewisa Carrolla. Dotyczyła oczywiście krainy, do której wpada tytułowa bohaterka Alicji w Krainie Czarów. Pod wypływem owej wymiany zdań a także chcąc wyrobić sobie własną opinię sięgnąłem po powieść Carrolla – wcześniej znałem jedynie jej animowane i filmowe wersje – i z miejsca zachłysnąłem się zaprezentowanymi w niej wizjami. Przebrnąwszy przez warstwę przeznaczoną dla najmłodszych zawędrowałem w jej mroczniejsze rejony. Do miejsc wypełnionych krnąbrnymi, groteskowymi dziwadłami, wyznawcami czystego absurdu. Podejrzewam, że podobne miejsca musiała wielokrotnie odwiedzać bohaterka opowiadania Ostatnia przygoda Alicji. Będąc małą dziewczynką wraz z ojcem – człowiekiem wielbiącym mistrza Dodgsona – wielokrotnie przemierzała Krainę Czarów. Oboje zachłystywali się bijącą z niej cudownością, bajecznymi fantazjami kreującymi rzeczywistość bez żadnych wytycznych. I wreszcie mała Alicja – być może oczarowana tymi podróżami – postanowiła zostać pisarką.

W opowiadaniu Ligotti rysuje nam obraz człowieka doświadczonego – ładne określenie życiowych porażek – i bliskiego załamania nerwowego. Autorka opowieści o Prestonie to zgorzkniała alkoholiczka, której rzeczywistość ulega powolnemu zniekształceniu. Będąc pod wpływem "ukochanej brandy Guardsman’s Reserve" ma problemy z właściwą percepcją. Jest niczym odurzeni opium bohaterowie Poego; jednostki nie potrafiące rozróżnić świata realnego od iluzji, koszmarnych majaków. Czy Ligotti przed czymś ostrzega? Nie sądzę. Raczej przypomina, że szaleństwo – wyrażające się chociażby przez schizofrenię – nie musi mieć jasnych i przejrzystych podwalin. Wystarczy drobny impuls aby doszło do narodzin drugiego JA. Czasami wrażliwy umysł, czasami zbyt wybujała wyobraźnia.

***

Proza Ligottiego przypomina mi – wierzę, że nie tylko mi – momentami ścieżki, którymi podążał także nasz kochany Lovecraft. Autora Pieśni umarłego marzyciela wydaje się fascynować pustka kosmosu, ta niezgłębiona czerń skrywająca tajemnice niedostępne takim robaczkom jak my. W jego tekstach można dostrzec próbę zrozumienia wpływu ogromu wszechświata na jednostki słabe z jednej strony oraz nadmiernie wyczulone na pewne metafizyczne doznania z drugiej. Weźmy chociażby artystę z Les Fleurs, który poprzez sztukę chciał dać wyraz swojemu obcowaniu z "panoramą całkowicie obcą wszystkiemu". Przeraża nie tyle jego obsesja co jej źródła. Podobne lęki wzbudza lektura Snu manekina. Do psychologa – być może kolegi doktora Davida Muncha, być może pacjenta funkcjonującego we własnym świecie – zgłasza się kobieta miewająca bardzo dziwne sny. Niezwykle sugestywne, wyposażone w drobiazgi – detale typu wyrazistość temperatur – których próżno szukać pośród szablonowych majaków. Wspomina o wywoływanej przez nie fali niepokoju oraz o nasilających się problemach z ustaleniem własnej, prawdziwej tożsamości. Zaczyna opowiadać a psycholog Ligottiego powoli odlatuje, snując własne spostrzeżenia na temat natury koszmarów pacjentki.

Miejsce pierwszej publikacji Snu manekina [Dream of a Mannikin]
Eldritch Tales, 1983 r.

Przyznam się, że mam problem ze Snem manekina. Trudno mi zdecydować się na jedną, konkretną interpretację tego opowiadania. Osobą potrzebującą pomocy jest Amy Locher czy raczej nasz mówca? Mamy do czynienia z prostą relacją doktora psychologii czy może ze snem pacjenta, który śni o pacjencie mającym problemy z właściwym postrzeganiem rzeczywistości? Czy Istota, do której wzdycha narrator to pani psychoanalityk z zakładu dla obłąkanych? Niezależnie od odpowiedzi na przywołane pytania – o ile oczywiście takowe istnieją – wizja ludzi sprowadzonych do roli manekinów przytłacza. I jeszcze jedno. Czytając Sen manekina przypomniały mi się fragmenty Robota Adama Wiśniewskiego-Snerga. Te dotyczące powstawania kolejnych egzemplarzy, jednostek powołanych do życia celem zbadania Wielkiej Tajemnicy. Niebawem chyba zajrzę do tej powieści ponownie.

***

Podczas lektury Chemika przyszedł mi na myśl pan Cohle ze swoim nieodłącznym papierosem. Nie dlatego, że w Detektywie również mieliśmy do czynienia z chemikiem, ale z uwagi na liczne spostrzeżenia bohatera opowiadania na temat otaczającego nas syfu, "burdelu manekinów". Podobne uwagi – i podobne wizje, patrz: smugi świetlne towarzyszące jego podróży przez miasto – czynił serialowy Rusty, choć oczywiście daleko mu było do poziomu Małego Chemika. Tego nadętego egoisty, tego jakże bystrego obserwatora ludzkich przywar i komentatora ułomności świata. Tego potwornego alchemika – nie mylić z mordercą Patricka Süskinda – któremu marzą się dzieła równe niemalże boskim dokonaniom. Dzieła mające odzwierciedlać postępujące zepsucie społeczeństwa i powszechną degenerację? W oczach szaleńca, adepta składającego kolejne ofiary ku czci Wielkich Chemików, z całą pewnością.

Nyctalops, miejsce pierwszej publikacji Chemika [The Chymist, 1981], Pij do mnie tylko labiryntowymi oczami [Drink to me Only with Labyrinthine Eyes, 1982] oraz Oko rysia [Eye of the Lynx, 1983]

Boję się hipnotyzerów w równym stopniu co opuszczonych wesołych miasteczek i duchów małych dzieci. Irracjonalny lęk, które we mnie wywołują nie bierze swojego początku z traumatycznych przeżyć czy podobnych im zjawisk. Nigdy nawet żadnego iluzjonisty nie spotkałem. Przeraża mnie jednak myśl, że jakaś osoba – emanująca większym lub mniejszych magnetyzmem – może w jakikolwiek sposób wpływać na moją percepcję, grzebać w moim umyśle. Może dlatego właśnie tak nieswojo czułem się uczestnicząc w pokazie mistrza Cosimo Fanzago [Pij do mnie tylko labiryntowymi oczami]. Anonimowego demona pogardzającego naiwnymi parweniuszami, traktującego widzów jak zabawki, płatającego im krwawe figielki.

Trylogię Nyctalopsa zamyka historia Oko rysia, której anonimowy przewodnik zabiera nas do Domu Łańcuchów, domu będącego kłębowiskiem nawet najbardziej perwersyjnych fantazji. Wraz z nim przemierzamy korytarze owego siedliska występku, udekorowanego na wzór zamków gotyckich. Spoglądamy i oceniamy puste laleczki, marionetki – a może manekiny? – z finezją odgrywające przydzielone im role. Czy się lękamy? Wiemy, że z każdym krokiem zbliżamy się do tragicznego finału, do środka owego wielkiego pandemonium, lecz mimo wszystko brniemy dalej. Po części przerażeni, po części zafascynowani zakazanym owocem. Czyż nie jest to zupełnie naturalne zachowanie?

***

Kojarzycie historię Palec Stephena Kinga? Dokładnie, dobrze myślicie. Źródłem strachu drażniącego bohatera tekstu jest tytułowa część ciała. I tyle. Nie będę teraz rozpisywał się nad ilością nonsensu w tymże opowiadaniu; osoby nim zainteresowane odsyłam do zbioru Marzenia i koszmary. Wspominam o Palcu, ponieważ czytając Uwagi w temacie pisania horroru – a właściwie Romans nieboszczyka – myślami wróciłem właśnie do tekstu Kinga. Poziom absurdu – absurdu mniej przerażającego, bardziej śmieszącego – wydał mi się mocno zbliżony. Przez krótką chwilę bałem się, że ostatni tekst Ligottiego z części Sny dla lunatyków rozczaruje – właśnie przez zmianę podejścia do opowieści z dreszczykiem – lecz na szczęście moje obawy okazały się zupełnie bezpodstawne. W końcu "istnieje kilka sposobów na pisanie opowiadania grozy".

Uwagi w temacie pisania horroru to ważna lekcja dla wszystkich chcących zasmakować życia literata. Ligotti – wierzę, że on sam kieruje ustami pana Geralda K. Riggersa – snuje rozważania na temat tego co "magiczne, ponadczasowe i głębokie", rozważania o sposobach kreowania poszczególnych rzeczywistości. Opowiada o horrorze jako jednym z nośników, dzięki któremu możemy wyrazić własne JA – być może narratorka Ostatniej przygody Alicji poprzez weirdowe opowieści o Prestonie chciała dać upust lękom, strachom nawiedzającym małą dziewczynkę – oraz urzeczywistnić nasze chore fantazje. Wspomina także o niebezpieczeństwach utknięcia we własnych światach. We własnych światach. Takiego Thomasa Ligottiego lubię. Piszącego z wyobraźnią, przerażającego, zaskakującego. Niedającego czytelnikom prostych i jednoznacznych wskazówek, ale tworzącego prawdziwe labirynty. Pokręcone kalejdoskopy mieniące się różnokolorowymi koszmarami.

cdn.

Pierwsze wydanie Pieśni umarłego marzyciela [Songs of a Dead Dreamer]
Silver Scarab Press, 1985 r.




Wszystkie cytaty poza jednym pochodzą ze zbioru Pieśni umarłego marzyciela Thomas Ligottiego [wyd. Okultura, Warszawa 2020].

* Dagon H.P. Lovecraft; w: Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści; wyd. Vesper; Poznań 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz