Mike Mignola & Batman


Jeżeli na sali wypełnionej entuzjastami komiksu rzuciłbym pytanie "z czym wam kojarzy się nazwisko Mike Mignola?" to większość z was bez zastanowienia przywołałby postać Hellboya. Naturalnie mielibyście rację, gdyż amerykański twórca rzeczywiście kojarzony jest głównie z postacią demonicznego członka Biura Badań Paranormalnych i Obrony. Mniej więcej od sierpnia 1993 roku Mike Mignola sukcesywnie rozbudowuje własny wszechświat, koncentrując się wokół osoby czerwonoskórego superbohatera i jego towarzyszy. Warto jednak pamiętać, że zanim narodził się Hellboy nazwisko artysty wzbogacało takie tytuły jak chociażby Daredevil, The Incredible Hulk, Phantom Starnger czy Batman. To na ich łamach stawiał pierwsze graficzne kroki, to w nich debiutował w roli scenarzysty. Do wybranych tytułów pan Mignola wracał także później, już jako zasłużony twórca powieści graficznych. Dzisiaj chciałbym przybliżyć wam jego wkład w rozwój postaci Mrocznego Rycerza, jak i całej mitologii Gotham.

Początki kariery pana Mignoli sięgają lat osiemdziesiątych, kiedy to zadebiutował we wrześniu 1980 roku w fanzinie The Comic Reader. Nie potrafię ustalić konkretnego wkładu artysty w ów numer, ale okładkę komiksu zdobi cała plejada superbohaterów od DC Comics. Właściwy kontakt artysty z graficznymi produktami wspomnianego wydawnictwa rozpoczął się od zleceń przy trzeciej odsłonie tytułu The Phantom Stranger, kiedy to od października 1987 do stycznia 1988 roku nadzorował jego oprawę wizualną. Prawdopodobnie to wówczas Mike Mignola po raz pierwszy oficjalnie pracował nad wyglądem postaci związanej z miastem Gotham, konkretnie nad postacią komisarza Jima Gordona. Artysta podobną funkcję pełnił przy mini serii Cosmic Odyssey, która ukazywała się na przełomie 1988 i 1989 roku. Historia prezentowała zmagania czterech drużyn – jednej z nich przewodził Batman – mających bronić kilka planet przed zagrożeniem ze strony Darkseida i istoty zwanej Anti-Life Entity, którą kilka lat wcześniej stworzył wielki Jack Kirby.


Zanim Mike Mignola otrzymał szansę zaprezentowania własnej historii rozgrywającej się w świecie Gotham realizował pasje tworząc oprawy tytułów powiązanych z rzeczywistością Mrocznego Rycerza. W lipcu 1988 Barbara Kesel wykorzystała pomysłowość kalifornijskiego artysty przy projekcie Batgirl Special: The Last Batgirl Story, gdzie Barbara Gordon – a właściwie jej alter ego – została skonfrontowana z płatnym zabójcą, Slashem. Co prawda udział Mignoli ograniczył się wówczas do roli "cover artist", ale przyciągająca uwagę okładka zrobiła swoje. Kilka miesięcy później włodarze DC Comics zlecili początkującemu artyście stworzenie zewnętrznej szaty opowieści A Death in the Family. Miłośnicy przygód zamaskowanego obrońcy Gotham mogli podziwiać prace Mignoli, aż na czterech zeszytach serii Batman [#426-#429], opublikowanych od grudnia 1988 do stycznia 1989 roku. Historia śmierci Jasona Todda autorstwa Jima Starlina – nawiasem mówiąc faceta odpowiedzialnego za stworzenie postaci Thanosa – do dnia dzisiejszego wzbudza wśród fanów a także samych twórców liczne kontrowersje. Jednych uwolniła od irytującego bohatera, dla innych już zawsze będzie stanowiła przejaw cynizmu totalnego.


Za dnia tętni życiem, przepełniają go intensywne zapachy, uliczny zgiełk.
Ale nocą miasto ogrania mrok.
Nocą to moje miasto.
[Jack the Ripper]

Rosnąca popularność Mike Mignoli sprawiła, że zaraz po wielkim finale A Death in the Family został przydzielony do prac nad opowieścią podejmującą temat konfrontacji Mrocznego Rycerza ze słynnym Kubą Rozpruwaczem. Gotham by Gaslight [02/1989] napisane przez Briana Augustyna – kilka lat później pokusi się on o jego kontynuację, Master of the Future [02/1992] – to utrzymana w wiktoriańskiej stylizacji historia, w której uniwersum Batmana po raz pierwszy zostało dotknięte niepowtarzalnym, specyficznym stylem przyszłego ojca Hellboya. W trakcie lektury Witchfinder: In the Service of Angels doszedłem do wniosku, że charakterystyczna kreska pana Mignoli idealnie nadaje się do prezentacji dni minionych, świata wczorajszego. Rzeczywistości, w której dawne zabobony mieszają się ze świeżo powstającymi cudami techniki. Do należytego uwypuklenia dawnego Gotham – ponurego labiryntu, pełnego straszliwych sekretów i spisków toczących zmanierowane społeczeństwo. W takiej właśnie scenerii dochodzi do pojedynku – choć może to za duże słowo patrząc na finał opowieści – Bruce’a Wayne’a z Jackiem the Ripper. Piszę "Bruce’a Wayne’a", ponieważ to właśnie on a nie jego mroczne alter ego, jest postacią grającą w opowieści pierwsze skrzypce. Po blisko piętnastu latach detektywistycznego szkolenia – między innymi w wśród przedstawicieli Scotland Yardu, ale także u Sigmunda Freuda – dziedzic fortuny Waynów powraca do rodzinnego miasta. Nieoczekiwanie, jego przybycie do Gotham zbiega się w czasie z serią makabrycznych morderstw popełnianych na przypadkowych kobietach i objawieniem "dziwnego potwora", straszliwego Nosferatu. Miasto ogrania paranoja, brat zaczyna donosić na brata a zaślepione władze – w osobie komisarza Tollivera i prokuratora Harveya Denta – szukają kozła ofiarnego zamiast prowadzić profesjonalne śledztwo. Zarzuty zostają postawione młodemu Wayne’owi, który kilka dni później zostaje skazany i osadzony w szpitalu Arkham. Brian Augustyn i Mike Mignola zamiast lansować akrobatyczne popisy dziewiętnastowiecznego Batmana skoncentrowali się na budowie odpowiedniego nastroju rodem z groszowych penny dreadfuls oraz działaniach Wayne’a-detektywa. Twórcy zadbali również, aby w Gotham by Gaslight pojawiły się nawiązania do klasycznych wątków z mikro wszechświata Batmana – np. zabójstwa Thomasa i Marthy Wayne, oczywiście ukazanego w odpowiedniej tonacji – oraz przywołali kilka znaczących postaci.


Są nowsze pilniejsze zbrodnie, które trzeba zbadać,
a niektóre tajemnice lepiej pozostawić nierozwiązane.
[Bruce Wayne]

Mike Mignola przyznał kiedyś, że zawsze chciał rysować tylko i wyłączenie potwory. Wychowany na Draculi Brama Stokera, historyjkach o duchach i komiksowych straszydłach wręcz przesiąknął aurą niesamowitości. Ową fascynację rozmaitymi maszkaronami odzwierciedla wiele komiksowych okładek z pierwszej połowy lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych jego autorstwa, kiedy to aktywnie współpracował z Marvel Comics. Pierwszym projektem z uniwersum Mrocznego Rycerza, przy którym Mike Mignola mógł wykazać się zarówno w roli scenarzysty – a właściwie współscenarzysty – jak i osoby odpowiedzialnej za wizualną stronę komiksu była historia Sanctum opublikowana w listopadzie 1993 roku w ramach serii Batman: Legends of the Dark Knight. Osoby wychowane w erze TM-Semic, czy też dzisiejsi hobbyści zapewne pamiętają, że owa opowieść – wchodząca w skład grudniowego Batmana z 1994 roku – nie była jednak debiutem artysty na rynku polskim. Kilka lat wcześniej okładka jego autorstwa była ozdobą sierpniowego zeszytu z 1991 roku, konkretnie historii Mroczny Rycerz, Mrocznego Miasta [#452-454 Batman, 08-09/1990], jego prace można było także obejrzeć także dwa miesięce wcześniej w Supermanie. Jeżeli nie mieliście okazji sięgnąć po owe numery to polecam nadrobić zaległości, naprawdę mocna rzecz. Wracając do meritum. Sanctum to jedna z mroczniejszych opowieści o Mrocznym Rycerzu tamtego okresu; chyba że za takie uznamy sagi Knightquest oraz Knightfall. Pan Mignola dał w niej upust zainteresowaniom spod znaku grozy i makabry. Dał wyraz kilkuletnich pasji, które właściwe ujście znajdą kilka miesięcy później w mini-serii Hellboy. Seed of Destruction. Moje pierwsze podejście do Sanctum nie wypadło najlepiej. Przez długi czas historię spotkania Batmana z tajemniczym Osriciem Droodem – czyżby nawiązanie do postaci Edwina Drooda i jego nagłego zniknięcia? – postrzegałem jako mocno przekombinowaną, pełną trudnych do zdefiniowania metafor, jakże odmienną od codziennych potyczek obrońcy Gotham. Jej fabularne motywy – "podróż ku światłu i ciemności", działalność okultystycznego bractwa, Starsze bóstwa, krwawe ofiary, rytuały wskrzeszenia – doceniłem dopiero jakiś czas później, kiedy na dobre zacząłem obcować z literaturą grozy i związaną z nią tematyką. Podsumowując, Sanctum Mike Mignoli i Dana Rasplera to nie tylko próba przeniesienia Mrocznego Rycerza do rzeczywistości znanej nam z późniejszych przygód Hellboya. To także obraz Batmana trawionego poczuciem winy, męczonego koszmarnymi halucynacjami.


Jam jest Iog-Sotha!
Jestem jego synem, a ojciec i syn są jednością!
[Ra's al Ghul]

Na przestrzeni kolejnych lat udział Mike’a Mignoli w kreowaniu świata Mrocznego Rycerza wyraźnie zmalał. W połowie 1994 roku okładka jego autorstwa została wykorzystana przy historii Devils – znanej także miłośnikom TM-Semic – będącej czwartą częścią sagi KnightsEnd [#062 Batman: Legends of the Dark Knight]. Chwilę później Mignola swoje fantazyjne wizje zaczął realizować przy projekcie Hellboy; tylko od czasu do czasu podejmując dodatkowe zlecenia. Artysta powrócił do miasta Gotham – choć była to krótka wizyta – dopiero na początku 1999 roku, kiedy to nadzorował graficzną stronę crossoveru Batman/Hellboy/Starman. Trójka tytułowych bohaterów próbuje powstrzymać neonazistowską organizację Knights of October dążącą do sprowadzenia na Ziemię starożytnego bóstwa Suggor Yogerotha. Dla zainteresowanych dopowiem, że istnieje teoria jakoby owe straszliwe monstrum było jednym z dzieci Ogdru Jahad, przedwiecznej istoty znanej chociażby z Hellboy. Seed of Destruction.


Mike Mignola wielokrotnie podkreślał swoją fascynację literackim dorobkiem Howarda Phillipsa Lovecrafta oraz stworzoną przez niego mitologią Cthulhu. Motywy zaczerpnięte z prozy wspomnianego pisarza można odnaleźć w dużej części jego twórcy Hellboya, także tych powiązanych z postacią Mrocznego Rycerza. W Batman: The Doom That Came to Gotham [listopad 2000 – styczeń 2001] ponownie przenosimy się w czasie, tym razem jednak do końca lat dwudziestych. Bruce Wayne, znany poszukiwacz przygód, w trakcie ekspedycji mającej odnaleźć profesora Oswalda Cobblepota odkrywa dziwną istotę skutą lodami Antarktydy. Następnie, wróciwszy do rodzinnego miasta zostaje rzucony w sam środek piekielnej rozgrywki, w której stawką jest nie tylko przyszłość Gotha ale także przetrwanie rodzaju ludzkiego. Odpowiadający za scenariusz pan Mignola – wspierany przez Richarda Pace’a – niemalże po brzegi wypełnił niniejszą opowieść odniesieniami do twórczości samotnika z Providence. Towarzysząc Batmanowi w jego śledztwie natrafiamy na całą plejadę tajemniczych postaci – na czele z nekromantą Ra's al Ghulem i jego córką Talią – oraz dowiadujemy się o istnieniu zjawisk łamiących prawa rządzące powszechnie akceptowaną rzeczywistością. Zapomniana rasa ludzi-węży, bóstwa ze Starego Świata, zakazane księgi, postać Ludwiga Prinna, krwawe ofiary i obraz zbrodni sprzed lat to tylko kilka motywów wpisujących się w konwencję weird fiction, z którymi zetkniemy się czytając Batman: The Doom That Came to Gotham. Jeżeli o mnie chodzi to największe wrażenie wywarł obraz Thomasa Wayne’a – osoby chciwej i żadnej władzy – oraz makabryczny epizod z burmistrzem Harvey’em Dentem w roli głównej.


Ostatnimi projektami, przy których twórca Hellboya miał okazję współpracować są historie The Gasworks [writer, Batman: Gotham Knight, 02/2003] oraz If a Man be Clay! [penciler, Batman Villains Secret Files and Origins, 07/2005]. W pierwszej z nich – utrzymanej głównie w biało-czarnej konwencji – Batmanowi zostaje wstrzyknięty narkotyk sprowadzający do umysłu bohatera różnego rodzaju macki i robale, z kolei w drugiej spotykamy Matthew Hagena czyli drugiego Clayface’a. Obie opowieści niczym specjalnym się nie wyróżniają, ale że są bardzo krótkie można im poświęcić odrobinę uwagi.

Będąc fanem zarówno Mrocznego Rycerza jak i Hellboya jestem delikatnie rozdarty. Z jednej strony biję brawa dla Mike’a Mignoli, który znalazł własną drogę artystyczną i może swobodnie kreować indywidualne komiksowe uniwersum. Z drugiej żałuję, że nie pozostał w DC Comics dłużej i nie stworzył więcej makabrycznych, wiktoriańskich historii z udziałem zamaskowanego obrońcy Gotham. Artysta od czasu do czasu maźnie okładkę lub dwie – ostatni raz w sierpniu 2010 roku z okazji siedemsetnego numeru Batmana – dla tytułu związanego z Batmanem, ale są to bardzo sporadyczne przypadki. Wierzę jednak, że kiedyś ponownie zagości w Gotham na dłużej.


* Poniżej zamieszczam okładki komiksów, przy których współpracował Mike Mignola, a które zostały pominięte w głównym tekście.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz