[1977] Damnation Alley


W 1969 roku Roger Zelazny – ceniony, amerykański pisarz science fiction i fantasy – napisał jedną z ciekawszych powieści postapokaliptycznych, tj. Damnation Alley [pl Aleja potępienia]. Najogólniej mówiąc historia stanowi zapis podróży Czarta Tannera, bohatera walczącego o odkupienie, przez zniszczoną wojną i kataklizmami Amerykę. Osoby zainteresowane książką odsyłam do cyklu Wehikuł Czasu; wydawnictwo Rebis jakiś czas temu postanowiło przypomnieć polskim czytelnikom klasykę fantastyki. Ostrzegam jednak, że jest to dość twarde science fiction i choć zawiera pewną dawkę przemyśleń – nazwijmy je – filozoficznymi, światopoglądowymi to nie stanowią one głównego obszaru zainteresowań autora. Warto także wspomnieć, że początkowo Damnation Alley miało kształt opowiadania i zostało opublikowane w październiku 1967 na łamach Galaxy Magazine.

Kilka lat później Jack Smight – reżyser takich filmów, jak The Illustrated Man [pl Ilustrowany Człowiek] czy Harper [pl Ruchomy cel] – podjął się przeniesienia powieści Rogera Zelaznego na ekrany kin. Czy mu się udało? Kilka dni temu miałem okazję poznać ową produkcję, ale niestety zgodnie z przewidywaniami nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Domyślałem się, że w Damnation Alley trudno będzie o jakieś specjalne fajerwerki, ale nie sądziłem, że będzie aż tak źle. Zarówno efekty specjalne – podobno wytwórnia Twentieth Century Fox wydała blisko siedemnaście milionów dolarów! – jak i gra aktorska pozostawiają wiele do życzenia. Sytuację na ekranie próbował ratować George Peppard – późniejszy Hannibal z serialu The A-Team – grający stanowczego i momentami chamskiego majora Eugena Dentona, ale działając w pojedynkę niewiele mógł zrobić. Prawdopodobnie z całego obrazu zapamiętam dwie rzeczy, mianowicie niesamowitej konstrukcji pojazd zwany Landmasterem oraz wielkie krwiożercze karaluchy atakujące nieostrożnych przybyszów.


Jeżeli chodzi o samą historię to film pana Smighta zdecydowanie odbiega od książki Zelaznego. Choć za scenariusz odpowiadał duet doświadczonych twórców – Lukas Heller [Parszywa dwunastka, Start Feniksa] oraz Alan Sharp [W mroku nocy, Rob Roy, Jesteśmy snem] – to ewidentnie nie sprostał on literackiemu pierwowzorowi. Brakuje mu charyzmy, fabularnego pazura, który należycie zahipnotyzowałby odbiorcę. Co ciekawe, początek filmu wygląda obiecująco i zapowiada całkiem przyzwoite kino postapokaliptyczne. Mamy tajną bazę wojskową i początek nuklearnego konfliktu, świat w morzu ognia, przechylenie osi Ziemi, zmiany klimatyczne, potężne burze pustynne, tornada i powodzie. Do tego zmutowane robale – chociaż koszmarnie wykonane – i człowieka walczącego o przetrwanie. Wydawałoby się, że w związku z obecnością powyższych czynników wyprawa głównych bohaterów do Albany będzie pasjonującą podróżą przez świat prawdziwie apokaliptyczny, świadectwem ludzkiej tragedii, ale nic z tego. W pewnym momencie ich wędrówka zaczyna przypominać uporządkowaną przejażdżkę, a napotykane przez bohaterów przeszkody wyglądają mało przekonywająco.


Produkcji Jacka Smighta nie pomagają także sporadyczne uwagi bohaterów na temat przyszłości ludzkiej cywilizacji. Rozważania odnośnie konfrontacji natury z zaawansowaną technologią, pytania o możliwość odbudowania zdziesiątkowanego społeczeństwa czy nostalgiczne wspominki dawnych dni – świetna scena w kasynie – wydają się być wtrącane na siłę i szybko urywane. Wielokrotnie odnosiłem wrażenie, że scenarzyści chcieliby powiedzieć coś więcej, ale zwyczajnie nie mieli pomysłu na właściwe przedstawienie zagadnienia. Jakby tego było mało końcówka filmu próbuje odpowiedzieć na pytanie "czy będzie tak, jak dawniej?" i rozpalić promyk nadziei na lepsze jutro. Do mnie jednak zupełnie nie przemawia i sprawia wrażenie strasznie infantylnej.

Damnation Alley nie jest produkcją wybitną, czy nawet dobrą i naprawdę wielka szkoda, że z powieści Rogera Zelaznego zostało tak niewiele zaczerpnięte. Być może gdyby twórcy filmu zamiast promować kaskaderskie wyczyny motocyklistów, poświęcili więcej uwagi przedstawieniu zmian zachodzących w świecie po totalnym kataklizmie, ocena byłaby wyższa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz