Mam nadzieję, że Raymonda Chandlera nikomu nie trzeba przedstawiać. Jeżeli choć trochę powieści, opowiadania kryminalne leżą w sferze waszych zainteresowań to na pewno owe nazwisko nie raz i nie dwa obiło wam się o uszy. Jeżeli znacie, kojarzycie prywatnego detektywa Philipa Marlowe to jesteście w domu. W wielkim skrócie: Raymond Chandler to amerykański autor tworzący głównie w ramach gatunku crime fiction/detective fiction. Zawsze uważałem, że osoby szukające wrażeń w różnego rodzaju powieściach sensacyjno-przygodowych, miłośnicy tekstów z dreszczykiem, jak również fani Humphreya Bogarta powinni poznać klasykę kryminału. W końcu to właśnie w pierwszej połowie dwudziestego wieku zostały wypracowane – czy raczej utrwalone – podwaliny, które w dużym stopniu ukształtowały obraz dzisiejszych thrillerów, powieści tajemnic, czy filmów noir. Oczywiście, duży wpływ na rozwój wspomnianych gatunków miała również proza takich gigantów pióra, jak Edgar Allan Poe, Arthur Conan Doyle czy Agatha Christie. Niemniej, dzisiaj wspominamy tylko pana Chandlera.
W lipcu 1934 roku na łamach pulpowego magazynu Black Mask – czasopismo specjalizowało się w publikacji różnego rodzaju prostych historyjek, począwszy od słodkich romansów, przez tanie kryminały, po opowieści stricte okultystyczne – ukazało się opowiadanie Smart-Aleck Kill [pl Czysta robota]. Kilka lat później, za sprawą wydawnictwa Avon Books doczekało się ono reedycji i pojawiło się w antologii Finger Man, and Other Stories [1947]. Polscy czytelnicy mogą zapoznać się nim dzięki antologiom Czysta robota. Opowiadania [1988, wyd. Czytelnik] oraz Angielskie lato [2011, wyd. C&T]. Dla osób przekładających seriale nad literaturę polecam telewizyjną adaptację tekstu, która ukazała się w ramach cyklu Philip Marlowe, Private Eye [1986-1986]. Tyle odnośnie danych technicznych.
- A w ogóle to o co ci chodzi? – warknął. – Jesteś prywatnym detektywem i bierzesz forsę za to, aby pokręcić się tu i tam, niby że pracujesz. Robota czysta jak rzadko… przynajmniej w twojej branży.
[Derek Walden]
Smart-Aleck Kill nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych opowieści kryminalnych tamtego okresu. Detektyw Mallory – począwszy od zbioru The Simple Art of Murder z 1950 roku zastępuje go Johnny Dalmas – to wczesne wcielenie sławnego Phillipa Marlowe, można powiedzieć jego "prototyp". Będąc jednym z lepszych chicagowskich agentów otrzymuje prestiżowe zlecenie z lokalnej wytwórni Eclipse Films. Na czym dokładnie ma polegać owe zadanie? Derek Walden, "najlepszy reżyser od rozbieranek w całym Hollywood" i powszechnie znany alkoholik, pada ofiarą tajemniczego szantażysty. Wspomniane studio filmowe chcąc uniknąć skandalu nie zamierza dopuścić, aby sprawa ujrzała światło dziennie i w tym właśnie celu wynajmuje prywatnego detektywa. Oczywiście, prosta z pozoru robota szybko zaczyna się komplikować. Na scenie pojawiają się nowi gracze; piękne i zepsute kobiety, cwaniaczki spod ciemniej gwiazdy i gliniarze nie lubiący, gdy sprawiedliwość wymierzana jest poza oficjalnymi strukturami. Dokładamy do tego handel narkotykami i mamy porządną porcję sensacyjnej literatury.
Czytając Smart-Aleck Kill człowiek nie powinien się nudzić. Jeżeli komuś nie przeszkadza pulpowy charakter historii, jeżeli ktoś nie żałuje czasu prostym a zarazem wciągającym opowieściom rodem z dziewiętnastowiecznych penny dreadfuls to powinien być zadowolony. Piszę "powinien", gdyż teksty Raymonda Chandlera to proza mocno specyficzna, momentami wręcz anachroniczna. Pełno w niej stereotypowych postaci, przewidywalnych rozwiązań fabularnych i stwierdzeń typu "w tym mieście tak tańczą, jak ja zagram" czy "w wielkim pokoju zastał śmierć". Niemniej po zaakceptowaniu pewnych literackich klisz, po przymknięciu oka na niewielkie fabularne niedociągnięcia będziecie się świetnie bawić. W końcu, czyż właśnie nie o to chodzi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz