[1977-1989] Paul Kupperberg i jego "Doom Patrol"

 

Zanim świat poszedł naprzód, to znaczy zanim przybył Grant Morrison i zaczął stukać w klawisze, przyszłość serii Doom Patrol stała pod dużym znakiem zapytania. Porzucona pod koniec 1968 roku przypominała definitywnie zakończony eksperyment. W dodatku z rodzaju tych, których nikt nie chce kontynuować. Obecność "dzieci" Arnolda Drake’a w świecie superbohaterów została ograniczona wyłączenie do gościnnych – i to niezbyt licznych – występów. Przez blisko dwadzieścia lat brakowało osoby potrafiącej na nowo rozniecić zainteresowanie panem Caulderem i jego wychowankami.

Połowa lat osiemdziesiątych przyniosła wiele pozytywnych zmian w uniwersum DC Comics, zmian które postawiły do pionu słaniającego się giganta. Wystarczy przywołać takie tytuły jak The Man of Steel Johna Byrne, Batman: Year One Franka Millera czy Crisis on Infinite Earths Marva Wolfmana, aby zrozumieć jak świetnej passy doświadczało wspomniane wydawnictwo. Pomimo, iż ekipa Marvel Comics nie pozostawała w tyle – w połowie 1984 roku Jim Shooter zafundował czytelnikom niezapomniany event Marvel Super Heroes Secret Wars – widać było wyraźnie, że DC Comics złapało wiatr w żagle. Konserwatyści ustąpili, robiąc miejsce młodym i ambitnym artystom dysponującym ciekawymi rozwiązaniami. Znalazła się także pasada dla Paula Kupperberga. W tamtym okresie, ten trzydziestoletni wówczas scenarzysta nie był szczególnie związany z żadnym z większych tytułów. Można powiedzieć, że wędrował od jednego bohatera do drugiego. Pamiętano natomiast, że pod koniec 1977 roku na łamach Showcase próbował przypomnieć czytelnikom, że The Doom Patrol Lives Forever!.


Dziewięćdziesiąty czwarty numer wspomnianego magazynu ponownie prezentował światu Doom Patrol, lecz oczywiście w delikatnie zmienionym składzie. Po pojedynku z generałem Zahlem – kończącym erę Arnolda Drake’a – oryginalny zespół przestał istnieć. Na placu boju jako jedyny pozostał Clifford Steele i to właśnie on przez długi czas miał pełnić rolę ojca względem nowych członków zespołu. Wspólnie z nowymi przyjaciółmi – Arani Desai, Joshua Clay, Valentina Vostok – stawiał opór dawnemu arcy wrogowi generałowi Immortus, który chciał poznać nową formułę nieśmiertelności opracowaną przez zaginionego Nilesa Cauldera. Historia nie wzbudziła zainteresowania czytelników – liczba pamiętających oryginalną serię malała z każdym rokiem – i przeszła praktycznie bez większego echa. Słabe wyniki finansowe – sytuacji nie uratował gościnny występ Matta Cable’a – sprawiły, że Doom Patrol ponownie poszedł w odstawkę. Musiało upłynąć następnych dziesięć lat, aby Paul Kupperberg otrzymał kolejną szansę odrodzenia bohaterów z Kansas City.


Jak już wspomniałem gdzieś na początku lat osiemdziesiątych kierownictwo DC Comics uwierzyło, że można – Marv Wolfman tłumaczył każdemu, że nie tyle można co wręcz trzeba – bezpiecznie przystąpić do renowacji niektórych tytułów. Nie pomylili się. Sukces historii Johna Byrne oraz paru innych opowieści [Swamp Thing Alana Moore’a, The Dark Knight Returns Franka Millera] potwierdził dobitnie, że fani pozytywnie patrzą na metamorfozę zachodzącą w uniwersum. Zaowocowało to opublikowaniem w sierpniu 1987 roku w ramach Secret Origins Annual historii The Secret Origin of the Doom Patrol!. Za scenariusz odpowiadał zagorzały wielbiciel Robotmana i spółki, wspomniany już przeze mnie Paul Kupperberg, który jeszcze raz zasiadł do pracy nad spuścizną Arnolda Drake’a. W wysiłkach wspierał go wielki John Byrne, którego nazwisko miało zapewnić odpowiednią renomę całemu wydarzeniu. Sama opowieść nie wnosiła niczego nowego, w sensie nie było to sprawozdanie z kolejnego pojedynku superbohaterskich dziwadeł. Dick Giordano – pełniący w tamtym okresie funkcję redaktora naczelnego – uznał, że przed restartem Doom Patrol należy przypomnieć czytelnikom z kim będą mieli do czynienia. W końcu od ostatniego zeszytu regularnej serii minęły prawie dwie dekady. The Secret Origin of the Doom Patrol! koncentrowała się na prezentacji poszczególnych postaci, zarówno z oryginalnego jak i nowego składu. Stanowiła krótkie wprowadzenie do wielkiego come backu Doom Patrol.


W październiku 1987 roku czytelnicy otrzymali komiks superbohaterski ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Porównując opowieści Drake’a – za jakiś czas obiecuję o nich coś więcej opowiedzieć – z opowieściami Kupperberga widać jednak wyraźnie, jak wielkie zmiany zaszły chociażby w sposobie prowadzenia narracji. Odrodzoną serię przestały ograniczać dyrektywy Comics Code Authority, fabuła obfitowała momentami w dość drastyczne sceny przemocy a obrońcy ludzkości nie byli tacy nieskazitelni jak latach w sześćdziesiątych. Dla przykładu, jeden z nowych członków zespołu – konkretnie Wayne Hawkins alias Karma – był nawet poszukiwany za morderstwo na cywilu. Miejsce dynamicznych, krótkich potyczek zajęły historie bardziej rozbudowane, zapewniające materiał na kilka zeszytów. Niemalże każdy łotr Kupperberga – Shrapnel, Garguax – dostarczał akcji na dwa, trzy numery. Naturalne, złoczyńcy w dalszym ciągu byli totalnie przerysowani – np. demoniczny Kalki – i wygłaszali pełne patosu monologi zamiast prowadzić skuteczne działania bojowe. Doom Patrol nawet zbierając ostre cięgi zawsze był w stanie wyjść obronną ręką z danej konfrontacji, co tylko potwierdzało tezę, że pewne prawa superbohaterskiej rzeczywistości muszą pozostać nietknięte.

Na szczęście dla dzisiejszego odbiorcy Doom Patrol Paula Kupperberga to coś więcej niż sztampowa fabuła i szereg infantylnych arcy wrogów. Można w nim dostrzec kilka naprawdę intrygujących, zawije prowadzonych wątków. Z punktu widzenia przyszłych wydarzeń – epoka Granta Morrisona – najistotniejszym z nich wydają się próby odnalezienia Nilesa Cauldera. Przypomnijmy: został uznany za zmarłego podczas starcia oryginalnego Doom Patrol z generałem Zahlem [The Beginning of the End!???, 10/1968]. Osobą napędzającą bohaterów do działania jest Arani Desai alias Celsius, podająca się za żonę zaginionego doktora i roszcząca sobie prawa do zarządzania zespołem. Postać ciekawie sportretowana, zadziwiająco dobrze prezentująca się w roli głównodowodzącego. Oceniając opowieści pana Kupperberga warto także podkreślić skomplikowane relacje łączące odnalezionego Lawrence’a Trainora – brawa dla twórców za ożywienie tego bohatera – z Valentiną Vostok, która wchłonęła negatywną energię, dzięki której funkcjonował Negative Man. Rywalizacja tej dwójki plus obraz wewnętrznych rozterek Larry’ego to solidna porcja komiksu pisanego "na poważnie". Podsumowując, właśnie dla tych dwóch przytoczonych wątków – dodać można do nich także scharakteryzowanie Rhei Jones czyli Lodestone – warto chociażby sięgnąć po historie snute przez Paula Kupperberga. Stanowią one delikatny przedsmak tego wszystkiego czym będziemy zachwycać się począwszy od dziewiętnastego numeru serii.


Jak łatwo zgadnąć początkowy etap – mówię tutaj o pierwszych osiemnastu numerach – nowej odsłony Doom Patrol nie powtórzył sukcesu The Man of Steel. W połowie 1988 roku zainteresowanie dalszymi losami bohaterów zaczęło wyraźnie spadać, co automatycznie przełożyło się na gorsze wyniki sprzedażowe. Nikogo nie ciekawiły starcia z meta-ludźmi [#005 Natural Order, 02/1988] czy Plastic-Man [#009 It's Raining Plastic Men, 06/1988]. Historie były zwyczajnie słabe i chwilami bardzo niedbale kreślone. Zmiana rysownika – od szóstego zeszytu za wizualną oprawę odpowiadał Erik Larsen, który zastąpił Steve’a Lightle – niewiele pomogła. Kupperberg próbował ratować serię wprowadzając do niej kilka bardziej rozpoznawalnych postaci. W The Soul of the Machine [07/1988] – w mojej ocenie najlepsza opowieść z tego okresu, kontynuowana w Doom in the Heartland! [#020 Superman, 08/1988] – do Kansas City zawitał Superman oraz wielki Metallo, który… kontrolował ciało Robotmana. Prawdziwie epicka historia, godna najwyższych ocen. Niestety, to co poniekąd uratowało serię Swamp Thing – w Night of the Bat [12/1973] doszło do spotkania Potwora z Bagien z Batmanem – tym razem zawiodło. Rozczarowało także przywrócenie nemezis doktora Cauldera, tj. generała Immortusa [#016 Reunion, 01/1989] oraz odważne obnażenie fizycznych walorów panny Jones [#013 Power and Chaos, 10/1988]. Powoli wszyscy zaczynali rozumieć, że zmiana scenarzysty jest nieunikniona. Kiedy ostatecznie zdecydowano się zatrudnić Granta Morrisona postanowiono należycie przygotować podłoże, na którym artysta mógłby od razu – bez zabawy w kolejne The Secret Origin of the Doom – przystąpić do realizacji swojej wizji. Ostatnie dwa zeszyty runu Kupperberga – #017 From Gil'Dishpan... With Doom! -1/1989 oraz #018 Endings... Beginnings 02/1989 – to czas generalnych porządków, polegających w gruncie rzeczy na rezygnacji z kilku dotychczasowych członków Doom Patrol i wyprostowaniu kilku wątków.

Podczas lektury albumu zbierającego pierwsze teksty pana Morrisona poświęcone drużynie Nilesa Cauldera odczuwałem pewien dyskomfort. Fabularnie wszystko było jak najbardziej poukładane, ale wyraźnie mi coś umykało. Rozumiałem, że o czymś nie wiem. O czymś bardzo istotnym. Zapoznanie się z tekstami Paula Kupperberga – artysta prowadził serię przez osiemnaście numerów, od października 1987 roku do lutego 1989 – rozwiązało ten problem. Mogłem pewnie ograniczyć się do pobieżnego researchu, lecz prawdę powiedziawszy bawi mnie odgrzebywanie staroci. Kupperberg jako scenarzysta mógł spisać się lepiej, ale nie będę narzekał. Gdyby nie on i jego długoletnie starania pewnie nigdy ekipa Doom Patrol nie powróciłaby do łask.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz