[1971-1973] Swamp Thing #001-#007


Kiedy w lipcu 2007 roku na polskim rynku zadebiutował Potwór z Bagien nie sądziłem, że opowieści o zielonym monstrum będą mi towarzyszyć przez kolejnych trzynaście lat. Alana Moore’a znałem wówczas – wstyd przyznać – zaledwie z kilku opowieści a tytułowego bohatera kojarzyłem jedynie z produkcji Wesa Cravena z początku lat osiemdziesiątych. Dodam, że po wspomniany film sięgnąłem wyłącznie dla Raymonda Herberta Wise’a czyli późniejszego Lelanda Palmera, którego lubiłem w horrorowych kreacjach. Większość osób znających twórczość pana Cravena nie będzie zdziwiona jeżeli powiem, że moje pierwsze spotkanie z doktorem Hollandem nie należało do szczególnie udanych. Rzucający dowcipami naukowiec – błędnie zinterpretowana postać pierwszoplanowa – nie przypadł mi go gustu, podobnie jak nieustanne podkreślanie znaczenia jego badań naukowych. Na domiar złego gumowy potwór Wesa Cravena sprawił, że na kilka lat straciłem ochotę na bliższe spotkania z jego oryginałem od Vertigo.

Sytuacja uległa zmianie po lekturze wywołanej Sagi o Potworze z Bagien. Będąc wychowanym na komiksach od TM-Semic oraz znając poziom graficznych ramotek z drugiej połowy dwudziestego wieku – do dnia dzisiejszego jestem ich niepoprawnym fanem – byłem autentycznie zaskoczony poziomem historii Alana Moore’a. Pozytywnie zaskoczony. Zamiast infantylnej historyjki dostałem wciągającą opowieść z dobrymi dialogami i ciekawym scenariuszem. Okazało się, że facet zaczynający od drobnych tekstów dla Doctor Who Weekly oraz publikujący w angielskim Warrior potrafi również odnaleźć się na polu grozy. Sposób prowadzenia narracji przez Moore’a, w szczególności umiejętność zachowania równowagi pomiędzy komedią, tragedią i horrorem sprawił, że w zupełnie inny sposób zacząłem patrzeć także na Swamp Thinga. Postać zaczęła mnie żywo interesować i spychać na dalszy plan ówczesnych komiksowych idoli, w tym Sandmana Neila Gaimana.


Na samym początku wspomniałem, że opowieści o zielonym potworze towarzyszą mi bez mała trzynaście lat. Tak jest w istocie, choć naturalnie bywały momenty dłuższej rozłąki. Blisko dziewięcioletni okres przerwy – mówię o naszym rodzimym podwórku – pomiędzy kolejnymi publikacjami niniejszego tytułu na pewno nie wpłynął pozytywnie na popularyzację postaci Swamp Thinga. Podejrzewam, że dla wielu polskich czytelników spotkania z Potworem z Bagien w 2007 i 2009 roku były zaledwie epizodami, pozbawionymi większego znaczenia. Krótkimi przystankami na bogatej mapie wydawniczej Egmontu. Zapewne niektórzy z nas – w tym autor niniejszych słów – próbowali na własną rękę eksplorować uniwersum Swamp Thinga. Jak liczne były to jednak wyprawy? Ograniczały się do najnowszych opowieści z linii wydawniczej The New 52, czy może sięgały do korzeni Potwora z Bagien? W moim przypadku natura historyka oraz zamiłowanie do staroci kazały cofnąć się w czasie i zacząć od początku. Konkretnie od lat siedemdziesiątych a nawet odrobinę wcześniej.


Zanim opowieści o Potworze z Bagien mogły zagościć na regałach amerykańskich sklepów, a właściwie zanim władze DC Comics mogły otwarcie podjąć temat podobnych historii musiało zaistnieć kilka czynników. Przede wszystkim wymagana była rewolucja w Comics Code Authority. Ta powołana w połowie lat pięćdziesiątych organizacja – mająca bronić moralności i przyzwoitości komiksów – bardzo niechętnie dopuszczała do jakichkolwiek zmian, jeżeli chodzi o scenariuszową poprawność graficznych opowieści. Jej członkowie oddani ideałom głoszonym przez psychiatrę Fredrica Werthama – zainteresowanych jego przekonaniami odsyłam chociażby do książki Niezwykła historia Marvel Comics Seana Howe – zwalczali wszelkie przejawy fabularnego buntu. Przełom nastąpił w maju 1971 roku, kiedy to Stan Lee wypuścił dziewięćdziesiąty szósty numer Amazing Spider-Man, w którym świat tytułowego bohatera został skalany nastolatkiem będącym pod wpływem środków odurzających. Wkrótce potem tematykę narkotyków podjęło także kierownictwo DC Comics publikując w sierpniu 1971 roku numer Green Lantern/Green Arrow z mocno kontrowersyjną okładką. Owe "wybryki" komiksowych gigantów zmusiły ostatecznie Comics Code Authority do zmodyfikowania mocno przestarzałego kodeksu moralnego. Na owych modernizacyjnych pracach nieoczekiwanie skorzystały komiksy gustujące w klimatach grozy, w których zezwolono na występy różnego rodzaju potworów. Przed rzeszami dziwolągów otworzono bramy graficznych światów, które już na zawsze miały pozostać otwarte.

Nie mniej ważnym czynnikiem mającym wpływ na powstanie komiksu Swamp Thing była zmiana warty w DC Comics dokonana żelazną ręką przez Carmine’a Infantino na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Nowy dyrektor redakcji oraz Joe Orlando podziękowali wówczas większości zasłużonych pracownikom oraz dali szansę wielu nowym – mającym zapewnić starym tytułom drugą młodość – twórcom, między innymi Leonardowi Weinowi, Marvinowi Wolfmanowi oraz Berniemu Wrightsonowi. Początkujący artyści, de facto poszukujący dopiero przepustki do wielkiego świata powieści graficznych, bardzo szybko zaczęli udowadniać własną wartość przerzucając się nowatorskimi pomysłami oraz wymyślnymi konceptami wizualnymi. Każdy z nich próbował znaleźć przysłowiowy kącik, w którym mógłby dawać upust artystycznym wizjom, ale zdarzało im się współpracować również razem tworząc mniej lub bardziej oryginalne opowieści. Można powiedzieć, że starali się skutecznie wykorzystywać zmiany zachodzące w komiksowym środowisku.


Właśnie w takich okolicznościach zaczęła dojrzewać opowieść o tragicznych losach Aleca Hollanda. Len Wein w przedmowie do Saga of The Swamp Thing Book One z 2008 roku przyznaje, że nie planował tworzenia wielkich historii z udziałem bagiennego monstrum; przynajmniej nie na samym początku. Pomysł narodził się nagle, w trakcie prac nad kolejnym numerem House of Secrets – w okolicach maja, czerwca 1971 roku – gdzie sztampową historię miłosną wzbogacono postacią tajemniczego, ohydnego i oczywiście zielonego potwora. Na przestrzeni kolejnych lat kilkakrotnie wybuchały kłótnie na temat zbyt oczywistych podobieństw pomiędzy Aleckiem Hollandem a doktorem Theodorem Sallisem od Marvel Comics, który parę miesięcy wcześniej zadebiutował na łamach Savage Tales jako Man-Thing. Obie strony sporu kilka razy wspominały nawet coś o plagiacie, ale do żadnego sądowego starcia nigdy nie doszło. Ostatecznie w 2008 roku Roy Thomas przyznał, że choć analogie pomiędzy jednym i drugim "bagnistym potworem" wydają się ewidentne to jednak najprawdopodobniej doszło w tym wypadku do zwykłego zbiegu okoliczności. Na początku lat siedemdziesiątych Len Wein i Gerry Conway – współtwórca Man-Thinga – utrzymywali bliskie kontakty a nawet przez moment razem mieszkali, więc siłą rzeczy musiało dochodzić pomiędzy nimi do chociaż przypadkowego dzielenia się poszczególnymi ideami.


Pomijając kontrowersje wokół prawdziwej genezy narodzin przytoczonych powyżej istot należy pamiętać, że żadna z nich nie była pierwszym, komiksowym potworem z bagien. W 1941 roku, w grudniowym zeszycie magazynu Air Fighters Comics została opublikowana krótka historyjka Wanted By the Nazis. Jak większość tytułów tamtego okresu opowieść koncentrowała się głównie na tematyce wojennej, ale scenarzysta Harry Stein delikatnie urozmaicił ją wprowadzając wątek nadprzyrodzony, tj. zmieniając – do spółki z artystą Mortimerem Leav – asa niemieckiego lotnictwa barona von Emmelmanna w bagienną istotę zwaną Heap. Nowa twarz Air Fighters Comics podobnie jak późniejsi Swamp Thing i Man-Thing zadziwiające "moce" zawdzięczała długotrwałemu kontaktowi z bagienną roślinnością oraz duchowej determinacji, aby powrócić do świata ludzi. Jako ciekawostkę dodam, że tragiczny lot barona von Emmelmanna odbywał się nad ziemiami odradzającego państwa polskiego.

Niezależnie jednak od tego czy Len Wein "pożyczył" pomysł od Gerry’ego Conowaya, czy też przypomniał sobie o Stercie [ang. Heap] Harry’ego Steina, musiał minąć ponad rok, aby Swamp Thing nabrał właściwych kształtów. Istota zaprezentowana w przywołanym wcześniej numerze House of Secrets była dodatkiem – wyrazistym, ale w dalszym ciągu zaledwie ciekawym uzupełnieniem – mającym wzbogacić romantyczną opowiastkę o pierwiastek grozy. Alec Holland wówczas jeszcze nie istniał, podobnie jak Nathan Ellery czy Patchwork Man. Pod warstwą bagiennego mułu skrywał się młody naukowiec Alexander Olsen, którego jedyną zbrodnią było posiadanie zbyt pięknej małżonki. Naturalnie, śledząc fabułę komiksu odnajdziemy pewne elementy wykorzystane przez Weina przy pracy nad późniejszą serią Swamp Thing; chociażby motyw związku chemicznego oddziaływającego na świat roślin czy imię głównej postaci kobiecej. W końcu, artysta nadal był twórcą początkującym, w dalszym ciągu eksperymentował i szukał właściwego wyrażenia swoich pomysłów.


Za właściwy początek serii Swamp Thing wypada uznać historię Dark Genesis z listopada 1972 roku. Niniejsza opowieść, jak podpowiada sama nazwa, to nic innego jak szybkie i niestety dość toporne wprowadzenie do świata wykreowanego przez Len Weina i Berniego Wrightsona. Na scenę wkraczają główni bohaterowie spektaklu, tj. dwójka amerykańskich naukowców pracujących nad formułą Bio-Restorative [Alec i Linda Hollandowie] – związkiem umożliwiającym roślinom szybki wzrost na terenach zasadniczo dla nich nieprzyjaznych – agent śledczy Departamentu Obrony [Matthew Cable] mający odstraszać potencjalnych szpiegów przemysłowych oraz wysłannicy zagadkowego Conclave. Wierzę, że dalszy ciąg wydarzeń jest powszechnienie znany. Len Wein wykorzystuje pomysł zrealizowany w dziewięćdziesiątym drugim zeszycie House of Secrets, delikatnie go modyfikuje i ponownie doprowadza do tragicznego finału, w wyniku którego powstaje "wynaturzona kreatura człowieczeństwa" dążąca do pomszczenia ukochanej i zamordowanej Lindy. Dark Genesis z marketingowego punktu widzenia nie odniósł wielkiego sukcesu, ale spełnił powierzone mu zadanie. Len Wein zaprezentował bohatera, który zaciekawił czytelników oczekujących czegoś więcej niż kolejnej postaci w kolorowych trykotach.


Od samego początku osoby nadzorujące Len Weina wiedziały, że jego projekt powinien wyraźnie skręcać w kierunku opowieści grozy. Właśnie z uwagi na ten aspekt do zespołu pracującego nad nowo powstającą serią został przydzielony Bernie Wrightson. Jego charakterystyczna kreska [brushwork] – dla mnie momentami przypominająca prace Sama Kietha – już od pewnego czasu zdobiła tytuły skupiające się stricte na horrorze. Na planszach House of Mystery, Chamber of Darkness czy Tower of Shadows artysta stopniowo wypracowywał silnie indywidualny styl, który wydawał się idealnie wpisywać w konwencję serii Swamp Thing. Zainteresowanych pracami pana Berniego Wrightsona – nie związanymi oczywiście z Potworem z Bagien – odsyłam chociażby do albumu Frankenstein żyje, żyje!, który pod koniec 2019 roku ukazał się w Polsce dzięki wydawnictwu Kboom.

Właściwy horror zagościł na łamach Swamp Thing począwszy od historii The Man Who Wanted Forever [01/1973] oraz The Patchwork Man [03/1973]. Choć wątek kryminalny – tak silnie wyeksponowany w Dark Genezis – nadal był kontynuowany za sprawą śledztwa prowadzonego przez Matthew Cable’a, to został zepchnięty na tor boczny ustępując miejsca mrocznej opowieści o szalonym naukowcu opętanym wizją życia wiecznego. Spotkanie Potwora z Bagien z rodziną Arcane było jednym z najdonioślejszych wydarzeń początkowych numerów serii Swamp Thing. Bohater Len Weina otrzymał pierwszego arcywroga – został nim doktor nauk okultystycznych Anton Arcane – który zamierzał wykorzystać wiarę Aleca Hollanda w możliwość odzyskania ludzkiej postaci do własnych, nikczemnych celów. Na arenie wydarzeń zadebiutowali wówczas także zdeformowany Patchwork Man oraz piękna Abigail, zaliczająca się do najważniejszych postaci raczkującego uniwersum. The Man Who Wanted Forever oraz The Patchwork Man to także ważne opowieści z uwagi na dokładne zobrazowanie psychiki głównego bohatera. Twórcy komiksu jasno dawali do zrozumienia, że Potwór z Bagien – poza sporadycznymi, ale uzasadnionymi napadami złości – jest potworem wyłącznie z nazwy. Pod grubą warstwą glonów, mułu wodnego oraz szlamu uwięziony jest dawny Alec Holland. Jednostka dobra i pomagająca potrzebującym, naukowiec pracujący na rzecz rozwoju ludzkości, istota gotowa poświęcić siebie dla dobra ogółu.


Wspominając startowe przygody Swamp Thinga trzeba zauważyć, że często ograniczały się one, wzorem większości ówczesnych komiksów, do pojedynczych zeszytów. Oczywiście, główny wątek fabularny był nieustannie pielęgnowany – Alec Holland wędrujący po świecie w poszukiwaniu morderców ukochanej Lindy – lecz stanowił tło, na którym rozgrywały się mniej lub bardziej udane awantury z udziałem Potwora z Bagien. Len Wein nie chcąc stawiać na drodze tytułowego bohatera coraz oryginalniejszych, groteskowych antagonistów, często sięgał po tradycyjne motywy grozy. Po wizycie na Bałkanach – nad jedną z tamtejszych wiosek górował zamek doktora Antona Arcane – Swamp Thing trafił na oddalone od cywilizacji szkockie wrzosowiska, konkretnie w okolice posiadłości rodu MacCobb. Monster on the Moors [05/1973] to ukłon Len Weina w stronę opowieści o "ludziach uwięzionych w wilczej skórze". Mamy w niej mężczyznę cierpiącego na skutek straszliwej klątwy i przeobrażającego w krwiożerczą bestię, zdesperowanych MacCobbów wykorzystujących krew niewinnych do zatrzymania uroku oraz odwołanie do klasycznych sposobów walki z wilkołakami. W scenie finałowej – jednej z moich ulubionych – Swamp Thing wykorzystuje srebrny żyrandol do definitywnego unieszkodliwienia stwora. Coś wspaniałego.

Innym przykładem czerpania przez Len Weina z ludowych wierzeń jest opowieść The Last of the Ravenwind Witches [08/1973]. Swamp Thing powraca na amerykańskie ziemie, konkretnie na tereny stanu Maine, gdzie ląduje w samym środku procesu o czary. Mieszkańcy wioski Divinity – jakże wymowna nazwa – funkcjonujący w oparciu o stare, siedemnastowieczne przesądy i prowadzeni przez zaślepionego Gideona oskarżają Rebecckę oraz jej brata Timothy’ego Ravenwinda o konszachty z siłami ciemności. Cała historia prezentuje się całkiem ciekawie; nie brakuje w niej uwag na temat ludzkiej naiwności oraz braku jakiejkolwiek akceptacji dla zjawisk wykraczających poza powszechnie obowiązujące prawa. Dodatkowo, twórcy komiksu po raz kolejny podkreślają ludzką naturę Potwora z Bagien, istoty nieustannie błądzącej myślami wokół utraconej miłości.


Choć pierwsze zeszyty Swamp Thing nie tworzą konkretnego cyklu to można pokusić się o ustanowienie pewnych ram definiujących jeden z ważniejszych okresów w życiu naszego błotnego przyjaciela. Zamordowanie Lindy Holland przez pomagierów tajemniczego Mister E czyli Nathana Ellery’ego wyznaczyło główny kurs fabuły początkowych numerów serii. Myśli tytułowego bohatera – mającego w sobie więcej z dawnego naukowca, niż istoty będącej wyłącznie personifikacją świata roślin – nieustannie błądzą wokół śmierci ukochanej małżonki, lecz jemu samemu daleko do typowego detektywa. W rękach Len Weina przypomina marionetkę sterowaną przez kapryśne fatum, narzędzie wybrane do wymierzenia sprawiedliwości. Rzucany przez los w różne zakątki świata odkrywa zmodyfikowanego siebie, zgłębia możliwości i ograniczenia swojego ciała, łamie kości kolejnym wrogom i poznaje nowych przyjaciół. Jednym z tych ostatnich jest Hans Klochmann.

A Clockwork Horror [10/1973] to inauguracja ostatecznej konfrontacji Swamp Thinga z organizacją Conclave zarządzaną przez wspomnianego pana Ellery’ego. Historia została prawdopodobnie zainspirowana słynną książką Anthony’ego Burgess, w której autor ukazał dystopijne społeczeństwo końca dwudziestego wieku, jednakże scenariusz niewiele ma wspólnego z powieścią A Clockwork Orange. Potwór z Bagien po wsparciu udzielonemu Timothy’emu Ravenwind i jego siostrze dociera do małej kolonii górniczej w Vermont, gdzie spotyka Aleca i Lindę Holland. Silnie zdezorientowany, nie do końca potrafiący odnaleźć się w nowej rzeczywistości zgadza się ostatecznie stanąć przed obliczem burmistrza miasteczka, który odkrywa przed nim smutną prawdę. Hans Klochmann wyjaśnia, że jest pochodzącym ze Szwajcarii konstruktorem zabawek, który uciekając przed wojennym terrorem znalazł schronienie w Ameryce, w jednej z zapomnianych osad górniczych. Społeczeństwo zarządzane przez Klochmanna to namiastka prawdziwego świata – mechaniczna nowa rasa – ale namiastka pozwalająca Alecowi Hollandowi choć w niewielkim stopniu powrócić do normalności. Wkroczenie na scenę wydarzeń wielkich droidów Conclave przywraca naszego bohatera do rzeczywistości i rozbudza drzemiącą w nim potrzebę zemsty.


Opowieścią zamykającą pewien ważny, wspomniany przeze mnie etap w życiu Potwora z Bagien jest Night of the Bat [12/1973], rozgrywająca się w rodzinnym mieście miliardera Bruce Wayne’a. Potwór Len Weina podążą tropem sługusów Mister E, którzy kilka dni wcześniej – podczas ataku na miasteczko Hansa Klochmanna – uprowadzili Matthew Cable’a i Abigail Arcane. Nathan Ellery wykorzystując sadystyczne zamiłowania doktora Hammerschmidta zamierza wyciągnąć ze wspomnianych więźniów wszelkie informacje na temat formuły Bio-Restorative oraz tajemniczej postaci zwanej Potworem z Bagien. Nie podejrzewa, że jego kryminalna działalność od dawna jest obiektem zainteresowania ze strony słynnego Batmana. Wydaje się, że skierowanie kroków Aleca Hollanda do Gotham City było zabiegiem czysto komercyjnym i starannie przemyślanym. Joe Orlando – nadzorujący projekt do września 1976 roku – chcąc zwiększyć sprzedaż niniejszego tytułu doprowadził do konfrontacji Swamp Thinga z flagowym superbohaterem DC Comics, z Mrocznym Rycerzem. Historie z udziałem Batmana zawsze podnosiły wyniki finansowe, a projekt Len Weina coraz wyraźniej potrzebował zastrzyku energii. Rozwiązanie, którego odzwierciedleniem jest właśnie opowieść Night of the Bat, wydawało się jedynym słusznym posunięciem.

Narodziny Potwora z Bagien nie spowodowały jakiegoś nadzwyczajnego trzęsienia wśród ówczesnych miłośników graficznych opowieści. Wielka era Swamp Thing miała nadejść blisko trzynaście lat później, wraz z epoką Alana Moore’a. Jeden z pierwszych projektów Len Weina – może kiedyś opowiem Wam o kolejnym, na przykład o debiucie Jamesa "Logana" Howletta – musiał do niej dojrzeć, popełniając po drodze wiele tradycyjnych błędów. Historyjki z udziałem alter ego Aleca Hollanda dość często wypełnione były sztampowymi postaciami i fabularną naiwnością. Bardzo rzadko trafiały się perełki w stylu A Clockwork Horror. Niezależnie jednak od komiksowych wpadek, od tego czy Wein i Wrightson wzorowali się na postaci wymyślonej przez Gerry’ego Conway’a czy też odwoływali się do bohatera opowiadania Theodore'a Sturgeona [It, 08/1940], seria Swamp Thing regularnie powiększała grono sympatyków, a Potwór z Bagien coraz odważniej zaznaczał swoją obecność w ramach uniwersum DC Comics.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz