Jedną z takich właśnie opowieści jest Zagadka Cloomber [ang. The Mystery of Cloomber] będąca doskonałym świadectwem bogactwa zainteresowań wspomnianego pisarza. Drukowana we wrześniu 1888 roku na łamach The Pall Mall Gazette dostarczała zapewne angielskiej społeczności prawdziwie porywającej rozrywki. Osoby łaknące romansu, fascynaci wyczekujący kolejnych zagadek kryminalnych, miłośnicy tekstów z dreszczykiem czy szukający odpoczynku pasjonaci sensacyjnych penny dreadfuls, każdy z nich miał szansę odnaleźć w Zagadce Cloomber coś dla siebie. Czy dzisiaj – ponad sto trzydzieści lat później – powieść może nadal zachwycać? Czy spełnia wymagania współczesnego czytelnika?
Posiadłość Cloomber Hall [ilutracja autorstwa George'a Hutchinsona z The Pall Mall Gazette, 1888] |
Z sięgnięcia po nią z pewnością będą zadowolone osoby tęskniące do scenerii rodem z najlepszych powieści gotyckich. Odbiorcy, dla których przebrnięcie przez wywody rodem ze słynnego utworu Horacego Walpole’a nie będzie fabularnym ciężarem a wyczekiwanym powrotem do stylistyki osiemnastego, jak i niekiedy początków dziewiętnastego wieku. Choć Doyle nie zabiera nas do stricte nawiedzonego zamczyska to jednak blisko Zagadce Cloomber właśnie do przywołanej estetyki. Miejskie krajobrazy, tak chętnie wykorzystywane przez autora w innych jego tekstach, tym razem ustępują miejsca terenom typowo wiejskim, gdzie króluje cisza a życie mieszkańców wyznacza z dawna ustalony porządek. Centrum owego mikrowszechświata stanowi między innymi posiadłość Cloomber Hall, będąca dla jednych miejscem ostatecznego schronienia, dla innych – jak wkrótce będą mieli okazję przekonać się wszyscy mieszkający wokół – czymś na kształt prywatnego zakładu dla obłąkanych. To jej mury nawiedzą tajemnicze dźwięki, to jej pokoje wieczorową porą zostaną rozświetlone setkami świec mającymi przepędzić nieproszonych gości.
Majaczący John Berthier Heatherstone [ilutracja autorstwa George'a Hutchinsona z The Pall Mall Gazette, 1888] |
Panem na przywołanych włościach, bohaterem będącym ofiarą owych nawiedzeń, człowiekiem żyjącym w nieustannym lęku, jest generał-major w stanie spoczynku – John Berthier Heatherstone. To właśnie jego Doyle wyznacza na źródło całego zamieszania, to jego błędy młodości zakłócają sielankę szkockich wrzosowisk i ostatecznie doprowadzają do rodzinnej tragedii. Kim właściwie jest owa postać? Może zabrzmi to dziwnie, ale dla mnie przypomina on kolejnego Heathcliffa. Jednostkę doświadczoną przez los, skrywająca tajemnicę, momentami zbyt porywczą, dodatkowo mieszkającą w zapuszczonej posiadłości, blisko owianych złą sławą bagien i wrzosowisk. Stroniącą od obcych, nieustannie wypatrującą niewidzialnego zagrożenia. Oczywiście Heatherstone nie jest wierną kopią bohatera powieści Emily Brontë. Brakuje mu pewnego romantyzmu, jak również zgorzkniałości tak silnie widocznej u samego Heathcliffa.
[ilutracja autorstwa Charlesa Altamonta Doyle'a, ojca pisarza, z The Pall Mall Gazette, 1888] |
Zagadka Cloomber to jednak nie tylko ciągłe roztrząsanie przeszłości Johna Heatherstone’a. Lęki towarzyszące życiu naszego bohatera to także punkt wyjścia do wywodów na temat filozofii okultystycznej, wycieczki pod adresem wierzeń "świętych mężów" i ich astralnych wędrówek. Arthur Doyle sporo miejsca poświęca – szczególnie w końcówce powieści, w miarę zbliżania się do wielkiego finału – właśnie indyjskiej religijności, ekstatycznym transom oraz kabalistycznym rytuałom. Patrząc na to wszystko można wypada uznać Zagadkę Cloomber za bardzo konkretny przykład zainteresowania Doyle’a tematami mistycznymi i zjawiskami paranormalnymi. Autor wielokrotnie określał siebie mianem spirytysty, uczestniczył w licznych seansach, jak i pisał do magazynów poświęconych właśnie zagadnieniom parapsychologicznym [Spiritualist Light]. Nic zatem dziwnego, że od czasu do czasu rezygnował z pisania kolejnych przygód Sherlocka – choć w Zagadce Cloomber mamy kogoś na kształt dociekliwego detektywa – i kierował wzrok ku opowieściom spod znaku grozy.
Morderstwo Gulab Szacha [ilutracja autorstwa George'a Hutchinsona z The Pall Mall Gazette, 1888] |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz