[2015] Skywalker Strikes


Kilka tygodni temu wspominałem Roya Thomasa i jego debiut, jeżeli chodzi o komiksy osadzone w gwiezdno-wojennych realiach. Do niedoprecyzowanych plansz ostatecznie przywykłem, ale koniec końców musiałem odpocząć od tych czterdziestoletnich „staroci”. Postanowiłem zaryzykować i sięgnąć po coś bardziej „na czasie”, czyli po debiutanckie historie z nowego kanonu. W 2014 roku amerykański scenarzysta Jason Aaron zaakceptował propozycję wydawnictwa Marvel Comics odnośnie napisania kilku oryginalnych opowieści z lucasowego wszechświata. Ostatecznie zadebiutował serią Skywalker Strikes, przybliżającą działania najsłynniejszych gwiezdnych rebeliantów krótko po ich pamiętnym zwycięstwie w bitwie o Yavin. Wspomnianą historię rozpisał na sześć zeszytów, których popularność przeszła – co tu dużo mówić – najśmielsze oczekiwania inwestorów. Pierwszy numer nowej odsłony komiksów spod znaku Star Wars błyskawicznie osiągnął magiczną liczbę miliona sprzedanych egzemplarzy, co dało najlepszy rezultat od ponad dwudziestu lat. W Polsce historia ukazała się we wrześniu 2015 roku nakładem wydawnictwa Egmont.

Jeżeli o mnie chodzi lektura Skywalker Strikes nie do końca spełniła pokładane w niej nadzieje. Historia miała „swoje momenty”, ale odczuwałem także pewnego rodzaju znużenie. Zwłaszcza przy trzech pierwszych zeszytach, gdzie fabuła dopiero nabierała rozpędu. Znając dokonania Jasona Aarona z serii Wolverine: Weapon X oczekiwałem czegoś naprawdę mocnego, czegoś poruszającego i bardziej krwawego. Czy liczyłem na zbyt wiele? Zapewne tak. Zapomniałem o familijnym charakterze Gwiezdnych Wojen. Owszem, otrzymałem przebojowego Hana Solo i zaangażowaną politycznie księżniczkę Organę, którzy nadstawiają karku chcąc doprowadzić do zniszczenia fabryki broni na księżycu Cymoon I. Nasi bohaterowie chcą zadać kolejny cios chwiejącemu się Imperium, ale jak na mój gust ich działania zostały zaprezentowane w sposób zbyt wygładzony. Akcji dywersyjnej brakuje pazura, który zmniejszyłby wrażenie infantylności całego tego rebelianckiego wybryku. Śmierć kilku szturmowców to zdecydowanie za mało.

Star Wars. Skywalker Strikes #001 [01.2015]
Star Wars. Skywalker Strikes #002 [02.2015]
Star Wars. Skywalker Strikes #003 [03.2015]

Seria Skywalker Strikes wyraźnie przyśpiesza w drugiej części. Wyczyn rebeliantów zmusza Imperatora do niewygodnych sojuszy ze światkiem przestępczym Zewnętrznych Rubieży, czyli wysyłania Darth Vadera na Tatooine, aby negocjował – choć może to za duże słowo – z Jabbą wspomniane porozumienie. W międzyczasie na scenie pojawia się Boba Fett szukający młodego pilota, który tak niespodziewanie zniszczył najpotężniejszą broń Imperium Galaktycznego oraz zamaskowana łowczyni nagród polująca na „największego ze wszystkich […] przemytnika” – Hana Solo. Oceniając Skywalker Strikes wypada podziękować Jasonowi Aaronowi właśnie za owe wątki poboczne, dodatki uzupełniające główną oś fabularną. Obraz pracy sławnego Mandalorianina, jego bezwzględność i skuteczność w działaniu to chyba najjaśniejsze strony całego komiksu. Podobnie, jak pojedynek Boby z Lukiem w chacie Bena Kenobiego. Urzeka w nim dosłownie wszystko, zarówno drobiazgowa kreska, jak i doskonale oddanych dynamizm sceny.

Pracując nad Skywalker Strikes Jason Aaron zaprosił do zespołu m.in. Johna Cassaday’a, rysownika wielokrotnie docenianego przez jury Nagrody Eisnera. Czy wypada – i można – wskazać w tym teamie wyraźnego lidera? Zarówno do jednego, jak i drugiego artysty można mieć niewielkie zastrzeżenia. Scenariuszowi z pewnością nie można zarzucić oryginalności. Atak rebeliantów na fabrykę broni przypomina szereg innych znanych dywersji i nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zdecydowanie wolę partyzanckie działania z serii Star Wars. Mroczne Czasy. Wielka szkoda, że akcja będąca niejako wprowadzeniem do nowej odsłony sagi pod wodzą Marvela wypada niezbyt przekonywająco. Oczywiście nie skreślam Jasona Aarona jako scenarzysty i liczę, że kolejne numery zaskoczą mnie bardzo pozytywnie. Na obronę pisarza powiem, że było to jego pierwsze podejście do uniwersum George’a Lucasa i tak jak za chwilę dopowiem nie on jeden zaliczył drobne potknięcia.

Star Wars. Skywalker Strikes #004 [04.2015]
Star Wars. Skywalker Strikes #005 [05.2015]
Star Wars. Skywalker Strikes #006 [06.2015]

Planszom Johna Cassaday’a, choć konstruowanym z wielką dbałością o detale brakuje momentami charakteru. Początkowo nie miałem z tym problemu – w sumie lubię, gdy twórca pamięta o drobiazgach – ale pod koniec trochę te „idealne” rysunki zaczęły mnie męczyć. Drażniła ich łagodność, statyczność i brak komiksowej fantazji. Podobnie jak i w scenariuszu brakowało tego przysłowiowego „pazura” sprawiającego, że nie możemy się oderwać od lektury. Oczywiście, w pracach Cassaday’a można także doszukać się plusów. Świetne ukazanie mimiki bohaterów, dobrze uchwycony dynamizm scen, drobiazgowo oddane kostiumy czy pojazdy – postać Boby Fetta, maszyny kroczące – to tylko kilka przykładów kunsztu artysty. John Cassaday nie związał się na dłużej z serią Star Wars i na dzień dzisiejszy jego prace możemy podziwiać tylko w opowieści Skywalker Strikes.

Wiele źródeł podaje, że historia Skywalker Strikes znalazła drogę do serc fanów gwiezdnej sagi, co  chociaż po części potwierdzają wspomniane wyniki sprzedażowe niniejszej mini-serii. Trudno dokładnie określić, czy miłośnicy Gwiezdnych Wojen na tyle byli złaknieni komiksów z nowego kanonu, że nie przeszkadzały im nieociągnięcia widoczne w fabule, czy może zwyczajnie dywersja na Cymoon I – i komplikacje, które wywołała – przypadła im do gustu. Pewnie nigdy się nie dowiemy. Od siebie dodam, że Jason Aaron na tyle zaciekawił mnie pewnymi wątkami – chociażby relacjami na linii Vader-Skywalker – że prawdopodobnie sięgnę po kolejne zeszyty jego autorstwa. Czy wrócę do Skywalker Strikes? W najbliższym czasie nie planuję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz