[2000] Punisher: Welcome Back, Frank


Powierzenie na początku 2000 roku Joemu Quesadzie stanowiska redaktora naczelnego Marvel Comics było prawdopodobnie jedną z najistotniejszych zmian w „komiksowym imperium” na przestrzeni ostatnich lat. Artyście, którego sukcesy na polu Marvel Knights były powszechnie znane, powierzono wówczas niezwykle ważne zadanie. Bill James – ówczesny szef Marvel Comics – poprosił go, aby wraz z ekipą doświadczonych twórców odświeżył flagowe tytuły wydawnictwa. Bardzo szybko okazało się, że obaj panowie nadają na podobnych falach. Bill James znany był z ciętych wypowiedzi, zwłaszcza pod adresem Paula Levitza. A Joe Quesada? On także potrafił używać ostrych słów, co udowodnił chociażby w kwietniu 2002 roku podczas wywiadu dla New York Observer. Porównanie ekipy DC Comics do gwiazdora porno „z problemami” pogłębiło wówczas konflikt pomiędzy dwoma komiksowymi gigantami, który trwa do dnia dzisiejszego.

Joe Quesada chcąc nadać koniecznej – w ostatnich latach kondycja Marvela i publikowane przez niego historie pozostawiały wiele do życzenia – odnowie odpowiedniej rangi postanowił zainwestować i zatrudnić znanych, cenionych twórców. Tym sposobem do wydawnictwa trafili chociażby Irlandczyk Garth Ennis i Brytyjczyk Steve Dillon, którym sukcesy serii Preacher czy Hellblazer zapewniły powszechne uznanie branży komiksowej. Tytułem przydzielonym nowo pozyskanym artystom został Punisher. Ennis i Dillon operując w ramach imprintu Marvel Knights mieli na nowo rozbudzić zainteresowanie postacią samozwańczego kata oraz nadać opowieściom z jego udziałem pewnej dojrzałości. Joe Quesada otwarcie zachęcał do eksperymentów z Punisherem wierząc, że tylko coś niezwykle oryginalnego ma szansę wzbudzić zainteresowanie czytelników. Twórcy dostali „zielone światło” oraz dużą swobodę artystyczną. Czy jednak spełnili pokładane w nich nadzieje?




Punisher: Welcome Back, Frank #001 [04.2000]
Punisher: Badaboom, Badabing #002 [05.2000]
Punisher: The Devil by the Horns #003 [06.2000]
Punisher: Wild Kingdom #004 [07.2000]

W kwietniu 2000 roku zadebiutował Punisher sygnowany spółką Ennis-Dillon. Welcome Back, Frank – jak sama nazwa wskazuje – to nic innego jak krótkie wprowadzenie do właściwej opowieści, ponowne ulokowanie sławnego Mściciela na terenach Nowego Jorku. Frank Castle trzebiąc szeregi mafijnej rodziny Gnucci oznajmia wszystkim zainteresowanym porzucenie niebiańskich zastępów [historia opisana w serii Punisher vol.4.] i powrót do bardziej przyziemnych metod walki z przestępczością zorganizowaną. Na reakcję nowojorskiego półświatka nie musimy długo czekać [Badaboom, Badabing]. Rodzina Gnucci – pogrążona w żałobie, jak również łaknąca wyrównania rachunków – wywiera naciski na lokalny departament policji, zmuszając jego władze do rozpoczęcia śledztwa przeciwko Punisherowi. Działania stróżów prawa wspiera trójka płatnych zabójców. Czy skutecznych? Niekoniecznie. Niezależnie od wszystkiego po nowego Punishera nie powinien sięgać młodszy odbiorca. Rzut okiem na kilka pierwszych plansz przypomina nam, że za scenariusz jak i odzwierciedlające go szkice odpowiadają twórcy Preachera, czyli osoby umiejące przekraczać powszechnie akceptowane granice. Wielebny trzymający zakrwawiony toporek stanowi świetny tego przykład.

Nie ulega wątpliwości, że Punisher jest bardziej żywiołem natury niż człowiekiem.
[Punisher: The Devil by the Horns #003; 06.2000]

Na kolejnych planszach serii krucjata Franka Castle wyraźnie nabierają rozpędu, jego działania charakteryzuje coraz większa siła rażenia, gościnny występ zalicza także Daredevil. I to właśnie potyczka Punishera z Diabłem z Hell’s Kitchen stanowi najciekawszy fragment rozdziału The Devil by the Horns. Garth Ennis w kilku prostych zdaniach prezentuje dwie odmienne wizje – ucieleśniane przez wspomnianych bohaterów – odnośnie walki z postępującą przestępczością. Czy którąś faworyzuje? Nic z tych rzeczy. Raczej przypomina czytelnikom, że w życiu nie ma prostych wyborów, a jeżeli kiedyś były to ich czasy definitywnie minęły. Podobnie jak epoka infantylnych opowieści, prezentowanych przez Marvela w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. W Punisherze Ennisa nie uświadczymy półśrodków, prostych i ugrzecznionych rozwiązań. Każdego dnia postacie muszą walczyć z przeciwnościami losu. I nie zawsze wynik tego starcia będzie przyjemny, o czym boleśnie przypomina nam chociażby nagły koniec kariery psychologa Buddy’ego Plugga.

Obserwując Franka Castle przy pracy trudno nie docenić pomysłowości cechującej jego partyzanckie dokonania. Po tradycyjnym „sprzątnięciu” osób zarządzających rodziną Gucci, po przerażająco okrutnym potraktowaniu consigliere Joego Maliziny, przyszedł czas na prawdziwie spektakularny występ Mściciela. Jego starcie z kolejnymi oprychami lokalnej rodziny mafijnej to dosłownie czysta jatka. Krwawa rzeźnia, której prawdopodobnie Central Park Zoo nigdy nie zapomni. Jeżeli kiedyś zastanawialiście się, czy Punisher przeżyłby bez wielkiego arsenału to wydarzenia opisane w Wild Kingdom dostarczają odpowiedzi. Garth Ennis poszedł na całość i pokazał Franka przypartego do muru, ale bynajmniej nie bezbronnego. Punishera brutalnego, dzikiego i szalenie niebezpiecznego. Wspomniane „zalety” tytułowego bohatera, jak również jego zwierzęca natura, zostały w ciekawy sposób uzupełnione przez obrazy konsumujących piranii oraz rozdrażnionych niedźwiedzi polarnych. Wszystko wspaniale ze sobą zagrało zapewniając świetną rozrywkę. Momentami może zbyt drastyczną – scena rozszarpywanej Mamy Gucci nie na należy do najprzyjemniejszych – ale w końcu mówimy o teatrze działań Punishera.

Masz rację co do tego miasta, Joan.
To okropne miejsce. Dzieją się tu złe rzeczy.
[Punisher: Fяom Яussia With Love #009; 12.2000]

Wydarzenia opisane w Wild KingdomEven Worse Things czy Spit out of Luck otwierają nowy wątek niniejszej opowieści Ennisa. I nie mówię tutaj wyłącznie o vendetcie czy nagrodzie wyznaczonej przez Guccich za głowę Punishera, choć obie kwestie mają kolosalne znaczenie dla rozwoju fabuły. Na uwagę zasługuje debiutancki występ Mr. Paybacka oraz pana Elite, bezlitosnych fanatyków mordujących w imię wyimaginowanych zasad. Owa dwójka, poziomem agresji dorównująca Hectorowi Redondo – tj. przytaczanemu wcześniej wielebnemu z toporkiem – szybko zostaje przeciwwagą dla opanowanego, systematycznego Franka Castle. Garth Ennis w Manifeście Punishera wspominał, każdy z „nowych mścicieli” – zainspirowanych działalnością sławnego Punishera – otrzyma szansę zaprezentowania indywidualnego poglądu na problem bezprawia oraz, że czytelnik koniec końców doczeka się wielkiego finału z udziałem całej grupy samozwańczych stróżów prawa [Go Frank Go]. Słowa dorzymał.





Punisher: Even Worse Things #005 [08.2000]
Punisher: Spit out of Luck #006 [09.2000]
Punisher: Bring Out Your Dead #007 [10.2000]
Punisher: Desperate Measures #008 [11.2000]

Punisher Gartha Ennisa to jednak nie tylko opisy brutalnych działań Franka Castle czy plansze ukazujące szarość i niesprawiedliwość trawiące społeczeństwo dwudziestego pierwszego wieku. Odskocznią od motywu przewodniego – pojedynku Punishera z rodziną Gnucci – są obrazy prezentujące spokojniejsze minuty z życia tytułowego bohatera. Pan Smith czyli „Frank Castle po godzinach” to facet delikatnie przypominający pewnego Léona. Podobnie jak wiekowy „sprzątacz” Luca Bessona ma swoje nawyki, oryginalnych sąsiadków – nieśmiałą Joan, kolczykowanego Dave’a oraz pana Bumpo – oraz interesujące zajęcia, od których potrzebuje odpocząć w bezpiecznych czterech ścianach. Choć Pan Smith z uwagi na wykonywany fach to przede wszystkim samotnik ceniący prywatność, to jednak potrafi bez wahania stanąć w obronie pokrzywdzonych. W celu urozmaicenia opowieści Garth Ennis zadbał, aby Pan Smith przyciągał kłopoty jak magnes i aby ściągał je nie tylko na własną głowę. Rozdziały Bring Out Your Dead oraz Desperate Measures to właśnie relacja zderzenia dwóch, odmiennych rzeczywistości. Wojna Punishera z rodziną Gnucci wchodzi w decydującą fazę i poszerza obszar przypadkowych obserwatorów. Kryjówka Pana Smitha zostaje zdemaskowana, co więcej wkrótce odwiedzają ją co bardziej odrażające postacie. Na scenie pojawia się Russian [pl Rusek] – „chodząca maszyna do zabijana” oraz wielki fan mocarnego Thora. Jego konfrontacja z Punisherem – Fяom Яussia With Love, Glutton for Punishment, Any Which Way You Can – to prawdziwa gratka dla miłośników pojedynków na pięści. Frank Castle dostaje solidne łomot, tylko od czasu do czasu przerywany „zabawnymi” monologami Ruska. Ostatecznie rozgrywkę kończy zwycięstwo Punishera – a właściwie pana Bumpo – który dostarcza głowę najemnika jego zleceniodawczyni.

Kurcze, nawet taki nieudacznik jak ja może szantażem przedrzeć się na sam szczyt.
[Punisher: Go Frank Go #012; 03.2001]

Przez wszystkie dwanaście zeszytów historii Welcome Back, Frank obok rywalizacji Punishera z mamą Gnucci – zakończonej wielkim finałem w rozdziale Go Frank Go – nieustannie towarzyszy czytelnikowi jeszcze jeden wątek, o którym warto wspomnieć. Mam tu na myśli perypetie jednostki specjalnej tropiącej Punishera, która z biegiem czasu poszerza obszar zainteresowań o rodzinę Gnucci i „nowych mścicieli”. Skład owego „legendarnego duetu wszech czasów” tworzą nieudacznik Martin Soap oraz Molly von Richthofen – policyjna piękność wzbraniająca się przed robieniem kariery przez łóżko. Oboje za wszelką cenę starają się sumiennie wykonywać obowiązki – tj. śledzić uważnie przebieg wydarzeń – i w miarę możliwości nie pogarszać i tak skomplikowanej sytuacji. Choć Garth Ennis uczynił z nich jedynie biernych bohaterów opowieści to jednak owa dwójka szybko zaskarbia sobie naszą sympatię. Soap i von Richthofen są niezastąpionymi komentatorami polityczno-policyjnego półświatka. Dzięki nim poznajemy pracę nowojorskiej policji, dowiadujemy się brudach kalających głównodowodzących organami ścigania oraz przypominamy tytuły kilku świetnych filmów. Czego można chcieć więcej?





Punisher: Fяom Яussia With Love #009 [12.2000]
Punisher: Glutton for Punishment #010 [01.2001]
Punisher: Any Which Way You Can #011 [02.2001]
Punisher: Go Frank Go #012 [03.2001]

Lektura pierwszego Punishera pióra Gartha Ennisa sprawiła mi wiele przyjemności. Irlandzki scenarzysta miał przywrócić Franka Castle Nowemu Jorkowi i de facto to uczynił. Mściciel z czachą na piersi ponownie sprząta nowojorskie ulice, miasto spływa krwią a przestępcy srają po gaciach. Wizję Ennisa– pełną brutalnych scen przemocy i czarnego humoru – udanie zobrazował Dillon, którego jestem wielkim fanem od czasów Preachera. Trochę żałuję, że twórcą głównych okładek został Tim Bradstreet, którego prace cechuje mocny realizm. W mojej opinii mogły one wprowadzać w błąd czytelnika, ponieważ nie do końca odzwierciedlały rysunki Steve Dillona. W latach 2003-2005 dzięki Mandragorze historia Welcome Back, Frank została po raz pierwszy wydana na rynku polskim. Ukazała się także w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela.

czerwiec 2013
lipiec 2014



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz