[1989] Aliens: Nightmare Asylum


Opowieść zaprezentowana w Aliens: Outbreak na tyle spełniła pokładane w niej nadzieje, że lektura kolejnych komiksów z uniwersum Aliens była tylko – co zupełnie mnie nie dziwi – kwestią czasu. Ilekroć postanawiam odnowić znajomość z monstrum Hansa Gigera robię to całym sobą, niczym akolita Verheidena otumaniony przez kosmiczną Królową. Kilka dni temu pisałem, że nagły wzrost zainteresowania postacią ksenomorfa ma związek z nadchodzącym wznowieniem powieści Alien Alana Deana Foresta. Jak to zwykle bywa, prawda leży gdzieś po środku. Z jednej strony faktycznie z niecierpliwością wyczekuję połowy listopada, z drugiej dodam, że „biomechaniczne dziecko” szwajcarskiego surrealisty fascynuje mnie od blisko dwudziestu pięciu lat. Odkąd wraz z załogą statku Nostromo wylądowałem na planecie LV-426 – wówczas mówiliśmy o niej po prostu „planetoida” – i po raz pierwszy ujrzałem skórzaste ovomorphy.

Dzięki pozytywnym reakcjom czytelników Mark Verheiden zaraz po ukończeniu Aliens: Outbreak przystąpił do zmagań z kolejnym projektem osadzonym w ksenomorficznej rzeczywistości. Tym razem scenarzysta zaprosił do współpracy dwóch nowych rysowników. Kanadyjczyka Denisa Beauvaisa, który kreśląc – po prostu rewelacyjną! – okładkę do pierwszego zeszytu Aliens: Nightmare Asylum zgarnął Eagle Award za 1990 rok oraz Rogera Casselmana, artystę dopiero wkraczającego do kosmicznego uniwersum. Niestety, nie należę do fanów wizualnej oprawy tejże serii. Będąc pedantem i perfekcjonistą przekładam drobiazgowe plansze – np. Marka Nelsona – nad „rozmazane” ilustracje ze stajni Beauvais-Casselman. I nic tu nie pomogą liczne ujęcia ukazujące kobiecą zmysłowość Newt, czy obrazy podkreślające krwiożerczą naturę Obcych. Sytuację delikatnie ratują większe ilustracje – prezentujące np. Obcego rozrywającego klatkę piersiową Hicksa czy Królową przyjmującą ofiary od „wyznawców”. Są to obrazy warte zapamiętania. Zwłaszcza, jeżeli ktoś lubi żywe, barwne ilustracje.





Aliens: Nightmare Asylum stanowi bezpośrednią kontynuację Aliens: Outbreak, więc siłą rzeczy spotykamy w niej starych znajomych. Szukającego śmierci Hicksa, zdeterminowaną – i coraz częściej pokazującą pazur – Newt oraz pokiereszowanego Buellera. Nasi bohaterowie opuściwszy zdewastowaną Ziemię rozpoczynają nową podróż w nieznane. W tym konkretnym wypadku wyraz „nieznane” należy traktować bardzo dosłownie, gdyż nikt nie zna dokładnego kursu tajemniczego frachtowca. Kosmiczna odyseja – upływająca na rozważaniach o dysfunkcyjnej miłości człowieka i maszyny oraz potyczkach z ksenomorfami – kończy się wraz z przybyciem na planetę rządzoną przez niejakiego generała Thomasa Spearsa z Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych. Psychopatyczny marines, idealnie odzwierciedlający krótkowzroczność i lekkomyślność rodzaju ludzkiego, planuje wykorzystać Obcych w walce o wyswobodzenie Ziemi. Szaleństwo generała doprowadza do wielu krwawych pojedynków – w Aliens: Outbreak troszeczkę ich brakowało – w których Hicks czuje się wprost doskonale. Całość dopełnia monumentalna wizja Spearsa zstępującego na Ziemię niczym nowy Napoleon, z szablą w dłoni i głową wypełnioną rewolucyjnymi hasłami.

Porównując Aliens: Nightmare Asylum z Aliens: Outbreak wypada stwierdzić, że Mark Verheiden to nie tylko znakomity scenarzysta, ale także surowy redaktor własnych pomysłów. Śledząc wcześniejszy projekt Verheidena czytelnicy mogli odczuwać lekkie znużenie wynikające z przydługich – nie zawsze, ale momentami – wprowadzeń do poszczególnych wątków. W Aliens: Nightmare Asylum ów delikatny problem praktycznie został wyeliminowany. Scenariusz został wyważony, główny wątek – niezdrowa fascynacja morderczymi predyspozycjami Obcych – bardziej uwypuklony, a wszelkie narratorskie uwagi zostały sprowadzone do krótkich, niemalże żołnierskich spostrzeżeń. Dzięki wspomnianym korektom historia zaprezentowana w Aliens: Nightmare Asylum nabrała większego dynamizmu, znalazła uznanie u większej liczby odbiorców.

Dzięki naszym maszynom, nawet zagłada ludzkości przetrwa w przewrotnej formie nieśmiertelności.
[Aliens: Nightmare Asylum #001; 08.1989]

I jeszcze jedno spostrzeżenie na koniec. Cieszę się, że twórcy niniejszej serii nie zapomnieli od czasu do czasu wspomnieć o rozwoju sytuacji na ojczystej planecie naszych bohaterów. Scenariusz wypełniają krótkie migawki z Ziemi rządzonej przez Królową i jej "wyznawców". Dzięki automatycznym, transmisjom zostajemy biernymi obserwatorami zmagań człowieka z potężnym, nieograniczonym moralnymi hamulcami, kosmicznym zagrożeniem z kosmosu. Dostrzegamy także, że szaleństwo nie ogranicza się do jednostek – za przykład niech posłuży generał Spears i jego poglądy – ale nieustannie poszerza zasięg i przybiera coraz bardziej niebezpieczne kształty (patrz krwawe ofiary z ludzi).






Doceniam także, że twórcy komiksu ponownie wykazali się świeżym spojrzeniem na "taktyczne" działania Obcych. Scena uwolnienia się ksenomorfów w pierwszym zeszycie Aliens: Nightmare Asylum – „Inne stwory pożarły go, żeby wykorzystać jego krew!” – kilka lat później została doceniona przez Jean-Pierre Jeuneta w Alien Resurrection [1997]. Pod koniec historii możemy również dostrzec słynne Egg Silo, czyli ogromne gniazdo "rozciągające się w całym mieście, na ulicach i pod ziemią... schronienie dla [...] młodych". Patrząc na Egg Silo ponownie możemy odczuć biomechanicznego ducha Hansa Gigera, który będąc konsultantem na planie u Ridley'a Scotta próbował przemycić ów pomysł do filmu Alien.





Aliens: Nightmare Asylum #001 [08.1989]
Aliens: Nightmare Asylum #002 [12.1989]
Aliens: Nightmare Asylum #003 [03.1990]
Aliens: Nightmare Asylum #004 [05.1990]

Oryginalna historia Aliens: Nightmare Asylum – nie zawierająca modyfikacji spowodowanych filmem Davida Finchera – ukazywała się od sierpnia 1989 do maja 1990 roku. Jak wspomina Mark Verheiden „część druga okazała się jeszcze większym hitem niż pierwsze seria”, a wszystko za sprawą delikatnych zmian w sposobie prowadzenia narracji oraz przyciągającym i powszechnie cenionym planszom Denisa Beauvaisa. W maju 2018 roku wydawnictwo Scream Comics zaprezentowało polską wersję komiksu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz