[1992] Batman. Sword of Azrael


Trzy dni temu odszedł artysta, którego zasługi dla świata komiksu nie sposób ogarnąć. Współpracując z Marvelem towarzyszył Diabłu z Hell's Kitchen [1983-1986] oraz wspierał Petera Parkera w dźwiganiu wielkiej, bohaterskiej odpowiedzialności [1980-1981]. W międzyczasie sprawował pieczę nad tytułem G.I. Joe A Real American Hero oraz wymyślał kolejnych złoczyńców dla Iron Mana. Jego dzieckiem jest między innymi Obadiah Stane alias Iron Monger, którą to postać mogliśmy chociażby obserwować w 2008 roku w filmie Jon Favreau. Pracując dla DC Comics miał styczność z większością sztandarowych bohaterów. Jeżeli jesteście fanami Zielonej Latarni nie możecie przejść obojętnie wobec serii Green Lantern/Green Arrow, na łamach której na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych stawiał opór cenzurze Comics Code Authority. Jeżeli kochacie Mrocznego Rycerza to na pewno kojarzycie terrorystę Ra's al Ghul, którego artysta powołał do życia blisko pięćdziesiąt lat temu na łamach dwieście trzydziestego drugiego numeru Batmana [06/1971]. Dla wielu fanów komiksów to jeden z najważniejszych twórców opowieści "superhero". Dennis O'Neil zmarł 11 czerwca 2020 roku.

Moje pierwsze spotkanie ze wspomnianym człowiekiem orkiestrą świata historii graficznych miało miejsce gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy nadrabiałem tm-semicowe zaległości. To za sprawą pana O’Neila miałem szansę poznać wówczas komiksową adaptację filmu Tima Burtona z 1989 roku oraz przeczytać o Batmanie stopniowo uzależniającym się od środków zwiększających wytrzymałość [Legends of the Dark Knight: Venom]. Niemniej, jedną z najważniejszych dla mnie historii tamtego okresu była opowieść Batman: Sword of Azrael [pl Batman. Miecz Azraela] stanowiąca preludium do sagi Knightfall. Historia wprowadzająca postać Jean-Paula Valleya na salony uniwersum Mrocznego Rycerza wystartowała w październiku 1992 roku. Dennis O’Neil – wykorzystując po części pomysły oraz idee przetestowane ponad dwadzieścia lat wcześniej – ponownie doprowadził do spotkania sławnego obrońcy miasta Gotham z bractwem zamaskowanych mścicieli. Tym razem jednak na drodze naszego bohatera nie staje The League of Assassins z wielkim Ra's al Ghul na czele, ale niejaki Order of St. Dumas ze swoim tajemniczym posłańcem.


O czym opowiada historia Sword of Azrael? O przyjściu na świat kolejnego mściciela? A może ukazuje drogę, którą mógłby podążać Bruce Wayne, jeżeli przekroczyłby niewidzialną granicę moralności? Czy Batman zostałby okrutnym instrumentem sprawiedliwości? Mniej więcej takie pytania nachodziły mnie w latach dziewięćdziesiątych i podobne niepokoją dzisiaj. Pozostawiając je jednak bez odpowiedzi - myślę, że każdy indywidualnie interpretuje ową opowieść - i podchodząc do niniejszej historii Dennisa O’Neila w sposób prostolinijny można podzielić Sword of Azrael na trzy, powiązane ze sobą części. Pierwsza z nich zdradza kulisy kształtowania się Zakonu św. Dumasa – według informacji Oracle, jego założyciela nikt nigdy nie oskarżył o bycie wzorem do naśladowania – śledzimy początki stowarzyszenia oraz historię jego podziałów, które ostatecznie doprowadziły do narodzin egzekutorów przyjmujących imię Azrael. Tematem bezpośrednio powiązanym z dziejami zakonu jest wątek metamorfozy Jeana-Paula Valleya. Obserwujemy, jak niczego nieświadomy student Uniwersytetu Gotham zostaje wyrwany z dobrze znanego mu środowiska i siłą wtłoczony w tryby wielowiekowej machiny zwanej właśnie Zakonem św. Dumasa. Co więcej, widzimy jak wielką władzę posiada nad człowiekiem zbroja Azraela i jak niewiele trzeba, aby nosząca go jednostka całkowicie zatraciła się w ideach, które ów kostium reprezentuje.


Wspomniane zagadnienia, stanowiące siłę napędową opowieści Sword of Azrael, są niezwykle istotne z jeszcze jednego powodu. W niedalekiej przyszłości drogi pana Wayne’a i Jean-Paula Valleya ponownie się skrzyżują. Mało tego, pomiędzy dwójką "przyjaciół" dojdzie do otwartej walki. Wynik tych zmagań będzie miał znaczący wpływ na obraz sprawiedliwości w Gotham City. Niniejszą opowieść Dennisa O’Neila można – i chyba należy – traktować jako wprowadzenie do sagi Knightfall. Na jej łamach autor uświadamia czytelnikom, kim dokładnie jest Azrael i jakie zagrożenie niesie jego obecność. Czy wiedział, że jego bohater zostanie w niedługim czasie nowym Mrocznym Rycerzem? Naturalnie. Koniec końców, wielkie historie nie powstają z dnia na dzień. Trzeba się do nich odpowiednio przygotować, trzeba im nadać właściwe i mocne podstawy. Dennis O’Neil rozumiał działanie owych procesów i doskonale nimi operował. Przykładem odpowiedniego ich wykorzystania jest właśnie opowieść Sword of Azrael.


I jeszcze jedna uwaga na koniec. Sobotnia lektura komiksu przyniosła smutną refleksję. Uważam, że takich opowieści jak Sword of Azrael czy Venom powstaje obecnie zdecydowanie za mało. Jak dla mnie dzisiejsze historie z udziałem Mrocznego Rycerza – oczywiście zdarzają się wyjątki od tej reguły – za bardzo epatują brutalnością, za wiele w nich chęci ukazania bestialstwa czającego się umysłach lokatorów zakładu Arkham Asylum. Odnoszę wrażenie, że bardzo często ich twórcom nie zależy już na rozbudowie uniwersum Gotham City, ale na prześciganiu się w coraz bardziej drastycznych i zbyt zawiłych opowieściach. Brakuje mi prostych – pełnych fabularnej naiwności – historyjek z udziałem Batmana. Brakuje mi pojedynków, takich jak pojedynek Batmana i Carletona LeHaha; trzeci przewodni wątek w Sword of Azrael. I na pewno będzie mi brakowało Dennisa O’Neila.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz