[2015] Frankenstein Underground


Od blisko trzydziestu lat Mike Mignola wspólnie z wieloma innymi artystami kreuje wszechświat, który określamy mianem "Mignolaverse". Choć wszystkiemu dał początek czerwonoskóry Hellboy – występując w czarno-białej historyjce Hellboy: World's Greatest Paranormal Investigator [#002 San Diego Comic Con Comics, 08/1993] to wraz z upływem lat szeregi wspomnianej rzeczywistości zaczęły zasilać kolejne postaci, mniej lub bardziej oryginalne. Abraham Sapien, Lobster Johnson, sir Edward Grey, Grigori Rasputin, Elizabeth Sherman, Ashley Strode, mógłbym wymieniać bardzo długo. Opowieści z ich udziałem stanowiły i nadal stanowią ujście dla zainteresowań pana Mignoli, dla jego fascynacji grozą i gatunkiem weird fiction. To na ich planszach w pełni prezentuje się jego indywidualna, niesamowita wizja artystyczna.


Pod koniec 2011 roku do świata Hellboya zawitał potwór Frankensteina. Zadebiutował wówczas na kartach historii House of the Living Dead, gdzie na meksykańskich ziemiach miał okazję stoczyć bokserski pojedynek z rogatym członkiem Biura Badań Paranormalnych i Obrony. W jednym z wywiadów Mike Mignola przyznał, że wydarzenia zaprezentowane w owej opowieści miały być hołdem złożonym wytwórni Universal Pictures, jej horrorom z lat trzydziestych i czterdziestych. Występujące w niej monstra zostały zaczerpnięte właśnie z dawnych filmów grozy, wygląd poszczególnych stworów był wprost wzorowany na ich kinowych odpowiednikach. Jeżeli chodzi o potwora Frankensteina to początkowo miał być on tylko jedną z wielu istot uzupełniających panteon straszydeł "Mignolaverse". Sytuacja uległa zmianie kilka lat później.


W marcu 2015 roku Mike Mignola wraz z odpowiadającymi za szatę graficzną Benem Stenbeckiem oraz Davem Stewartem dali początek mini serii Frankenstein Underground, serii będącej bezpośrednią kontynuacją historii House of the Living Dead. Po rozstaniu z Hellboyem potwór Frankensteina kontynuuje wędrówkę po terenach dawnego imperium Azteków i to właśnie na meksykańskim szlaku – konkretnie szlaku z 1956 roku – go odnajdujemy. Zmęczonego długoletnią tułaczką, licznymi pościgami oraz krzywdami doznanymi z rąk ludzi, którzy go nie rozumieją i wcale nie chcą zrozumieć. Na drodze "to nowhere" odnajduje staruszkę – wiedźmę, szamankę? – będącą ucieleśnieniem dni minionych; czasów gdy człowiek mówił do bogów a oni mu odpowiadali. Nieznajoma zdaje się doskonale pojmować ból niespodziewanego gościa, a nawet wiedzieć dokąd prowadzi jego ścieżka. Jej słowa przynoszą mu długo wyczekiwane ukojenie; zdają się łagodzić wewnętrzne cierpienie.


Spotkanie potwora Frankensteina ze wspomnianą "wiedzącą" przypomina momentami otwarcie mitycznej puszki Pandory. Nasz bohater – generalnie postać zamknięta w sobie, jednostka po tragicznych przejściach, funkcjonująca poniekąd we własnym samotnym świecie – zostaje rzucony w sam środek okultystycznej intrygi. Złorzecząc na dawnych, meksykańskich bogów dosłownie wpada do podziemnego świata, pełnego zdeformowanych gadów oraz podejrzanie wyglądających tubylców. Oczywiście owi "wrogowie" to tylko przyboczni prawdziwego nieprzyjaciela, jakim jest osoba tajemniczego Williama. Naukowca, doktora, członka organizacji Heliopic Brotherhood of Ra.



Frankenstein Underground niczym specjalnym nie zaskakuje. Mamy łotra opętanego przez złego ducha, mamy żywe trupy i bohatera wybranego przez los do misji, od której zależy przyszłość świata. To co delikatnie odróżnia niniejszy komiks od innych prac Mike Mignoli to obecność potwora Frankensteina. Ojciec Hellboya chciał mieć w kolekcji klasycznego potwora i ów zamiar zrealizował. Osoby zainteresowane jakimiś konkretnymi odniesieniami do prozy angielskiej pisarki Mary Shelley mogą być jednak lekko rozczarowane. Co prawda, w historii zostaje przywołana postać naukowca-filozofa Victora Frankensteina, lecz pojawia się jedynie jako reminiscencja o okrutnym "rodzicu", nic poza tym. Jeżeli zaś chodzi o samego tytułowego bohatera to należy pamiętać, że nie jest on odzwierciedleniem literackiego pierwowzoru. Zdecydowanie więcej w nim z Borisa Karloffa z Bride of Frankenstein [pl Narzeczonej Frankensteina, 1935] – więcej agresji i ogólnie emocji – o czym wielokrotnie Mike Mignola przypominał czytelnikom.

Ilustracja z teorii koncentrycznych sfer Johna Clevesa Symmesa

Jeżeli miałbym za coś wyróżnić Frankenstein Underground to za wątek czerpiący z teorii pustej Ziemi. Na kartach niniejszej mini serii główny antagonista wspomina kapitana Johna Clevesa Symmesa i głoszoną przez niego hipotezę koncentrycznych sfer naszej planety z początku dziewiętnastego wieku. Padają również nawiązania do The Coming Race [pl Nadchodząca rasa, 1871] Edwarda Bulwera-Lyttona – jeżeli nie znacie powieści polecam odwiedzić stronę Wydawnictwa IX – do koncepcji tajemnej mocy zwanej "the Vril" oraz starożytnej, zapomnianej cywilizacji. Mike Mignola owe fantastycznonaukowe rewelacje wykorzystał do jeszcze większego podkręcenia atmosfery opowieści, zwiększenia aury niesamowitości. Oczywiście przytoczone idee należycie urozmaicił, w sprytny sposób łącząc je ze sztandarowymi hasłami – Hyperborea, Ogdru Jahad, Thoth, Heliopic Brotherhood of Ra – swojego uniwersum. Całość wyszła na tyle zgrabnie, że czytając Frankenstein Underground po raz kolejny uświadamiany sobie, jak pojemny, złożony i pełen nieodkrytych jeszcze zakamarków jest świat kreowany przez Mike'a Mignole.

Frankenstein Underground pod względem graficznym nosi wyraźne znamiona stylu charakterystycznego dla komiksów osadzonych w rzeczywistości Hellboya. Nic w tym sumie dziwnego, gdyż zarówno Ben Stenbeck jak i Dave Stewart współpracowali z panem Mignolą przy większości jego projektów. Plansze toną w ciemnych kolorach; tylko od czasu do czasu wzbogacanych jaśniejszymi barwami. Poszczególne postacie są niczym aktorzy grający na ekspresjonistycznej scenie. Chcąc w pełni odczuć dramat rozgrywający się na kartach komiksu musimy z równym pietyzmem wsłuchiwać się w monologi poszczególnych bohaterów, jak i uważnie obserwować targające nimi emocje; często prezentowane bardzo oszczędnie. Właśnie owe nagromadzenie pewnych niedopowiedzeń, wizualnych uproszczeń oraz umownych obrazów jest czymś w rodzaju znaku rozpoznawczego Mike’a Mignoli. Rodzajem magnesu przyciągającego czytelników, w tym autora niniejszego tekstu.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz