Pierwszym filmem obejrzanym z cyklu Nocne Ignacego Czuwania, czyli tato błaga Synka o sen a ten się wypina (w wiadomym celu), został Stary mroczny dom (ang. The Old Dark House) z 1932 roku. Jak się słusznie domyślacie nie jest to pozycja obowiązkowa dla dwutygodniowego Szkraba, ale podobno Maluszek niewiele jeszcze dostrzega – nie mówiąc o rozumieniu – więc…
Chcąc zasięgnąć języka odnośnie filmu jeszcze przed wspomnianym seansem poszperałem trochę w internecie ale znalazłem bardzo niewiele jakichkolwiek informacji na temat tegoż „dzieła”, nie mówiąc o konkretnym zarysie fabuły. Nieliczne wypowiedzi ograniczały się do sformułowań typu „wielki, przedwojenny horror” czy „jedna z pierwszych produkcji o nawiedzonym domu”, przez co siłą rzeczy nie zaspokajały moich potrzeb. Na Stary mroczny dom trafiłem przez osobę Borisa Karloffa i to dla niego sięgnąłem po film Jamesa Whale’a a nie utartych, schematycznych określeń. Postąpiłem słusznie, gdyż okazały się mocno nieprecyzyjne, żeby nie powiedzieć: mylące.
Bohaterami Starego mrocznego domu jest grupka przypadkowych osób, które to chcąc uciec przez szalejącą nawałnicą, trafiają do niezbyt przytulnej siedziby rodu Femm. Tytułowy przybytek ulokowany został z dala od większych siedlisk ludzkich, przypomina stary duży spichlerz z masywnymi drzwiami, kilkoma oknami oraz wielkimi pokojami. W drzwiach wita widza zarośnięty Morgan (Boris Karloff, mógłby zagrać lepiej!), bez krzty uprzejmości zapraszający do środka, do świata cieni, świata nękanego przez szwankującą elektyczność oraz płomyki igrające na świecach. Dalej poznajemy trupiobladego Horace’ego Femm (Ernest Thesiger) i jego szaleńczo bogobojną Rebeccę (Eva Moore). Po obejrzeniu sobie wszystkich postaci dramatu – twórcy filmu prezentują bohaterów z iście denerwującą pieczołowitością – zostaje nam objawiony motyw przewodni, czyli „przerażające” dzieje rodu Femm.
Stary mroczny dom w odróżnieniu od chociażby The Legend of Hell House nie jest o historią o nawiedzonych „czterech ścianach”. Daleko mu także do tętniącego własnym życiem domu Shirley Jackson. Co za tym idzie, osoby wypatrujące samodzielnie przesuwających się przedmiotów, zawodzących dusz czy upiększającej ścianę ektoplazmy mocno się rozczarują. Wyjaśnienia wypadałoby zacząć, że film Whale’a to nie tylko horror ale i komedia. Twórcy, od początku dbający o odpowiedni – w rozumieniu ludzi okresu przedwojennego – nastrój grozy (donośne grzmoty, nagie drzewa z rozłożystymi konarami, szaleńcze chichoty na najwyższych piętrach, szaleni domownicy, ciemne korytarze), w równej mierze raczą odbiorców kwestiami humorystycznymi, głównie za sprawą Melvyna Douglasa ale nie tylko. Niemalże wszystkie postacie zostały w prześmiewczy sposób mocno przejaskrawione. Rebecca ze swoimi tekstami przypominającymi mądrości wieszcza nadciągającej apokalipsy bardziej śmieszy – lub budzi litość (u osób oczekujących od horroru przedwojennego napięcia towarzyszącego dzisiejszym produkcjom z tego gatunku) – niż straszy. Uśmiech na usta ciśnie się, gdy widzimy Morgana przypominającego niedźwiedzia grizzly czy Saula Femma (Brember Wills) fikającego niczym szalony leprechaun. Patrząc na to wszystko trudno wykrzesać w sobie chociaż odrobinkę strachu.
Groza wzbudzana przestarzałymi metodami, zbyt mocno zarysowane postacie oraz niesubtelne przemieszanie wątków poważnych (tragiczna historia rodu Femm) z bardziej frywolnymi (obraz panny Gladys DuCane) spowodowało, że po kilkunastu minutach przestałem odbierać film Whale’a w kategoriach czystego horroru – nawet tego najbardziej lekkiego. Mówiąc o Starym mrocznym domu powiedziałbym, że to przeciętna czarna komedia a nazywanie filmu produkcją o nawiedzonym domu to duże nieporozumienie. Posiadłość rodziny Femm to tylko stara rudera lata świetności mająca dawno za sobą a „nawiedzene” to były osoby – każda na swój sposób – w niej mieszkające lub szukające schronienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz