Trudno byłoby mi wskazać innego autora, który w stopniu większym od Deana Koontza oddziaływał w latach dziewięćdziesiątych na moją wyobraźnię. Ten pochodzący z Pensylwanii pisarz swoją twórczością na tyle skutecznie odpowiadał na literackie potrzeby kilkunastoletniego czytelnika, że pomimo upływu lat wracam do jego książek niemalże każdego roku. W sumie, nasza znajomość zaczęła się zupełnie przypadkowo. Szukając powieści obfitujących w wartką, dynamiczną akcję oraz nowatorskie – w oczach laika – rozwiązania fabularne trafiłem na Koontza, który zaledwie po kilku stronach zagościł u mnie na stałe. I wiecie co? „Non, je ne regrette rien…”[1].
Powieść Grom [Lightning, 1988] polską premierę miała w 1991 roku dzięki wydawnictwu Amber, a konkretnie dzięki przekładowi Pawła Korombela. Niniejsza książka była bodajże pierwszą pozycją Koontza w moim czytelniczym dorobku. Ot, zaciekawił mnie zarówno jej blurb[2] jak i sama okładka[3], która choć nie przypominała pulpowych ilustracji zdobiących serię Amber Horror to jednak miała w sobie coś magnetycznego. Do dnia dzisiejszego zastanawiam, co konkretnie chciał przekazać twórca ilustracji. Obraz przeszywanego bólem mężczyzny, okalanego niebieską poświatą w żaden sposób nie odzwierciedlał wydarzeń opisanych w powieści. Jeżeli praca Dariusza Chojnackiego miała symbolizować podróż człowieka Piorunową Drogą, o której opowiem za moment, to czegoś w niej zabrakło. Jakiegoś detalu uwypuklającego związek wspomnianej drogi z losem głównej bohaterki.
A skoro mowa o bohaterach to Koontz przejawia niebywały talent do prezentowania postaci kobiecych. Opisując zarówno ich życie prywatne, jak i działania na polu zawodowym wpada w szczególny rodzaj lekkiego, swobodnego gawędziarstwa – zbliżonego do obyczajowej maniery Stephena Kinga – ułatwiającego czytelnikowi zżycie się z postaciami przez niego wykreowanymi. W przypadku powieści Grom, jednostką z którą błyskawicznie – myśląc o tytule książki, chyba nie znajdę lepszego określenia – nawiązujemy nić sympatii jest Laura Shane. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz poznałem bohatera na tyle, aby móc z pełnym przekonaniem powiedzieć „znam go, rozumiem”, i którego osobiste tragedie w tak dużym stopniu oddziaływałyby na mój nastrój. Dlaczego? Koontz tworząc obraz Laury Shane porzucił ramy stereotypowej blondynki walczącej z przeciwnościami losu – tak często zasilającej strony innych jego powieści – i zrobił delikatny krok naprzód. Wyposażył Laurę w olbrzymi bagaż życiowych doświadczeń, przez co nie jest to kolejna postać-kalka, ale jednostka obdarzona niezwykle ciekawą osobowością, której towarzyszymy dosłownie od dnia narodzin. Jesteśmy świadkami pierwszej wizyty Stefana, którego interwencja „pomogła” Laurze w przyjściu na świat 1955 roku. Obserwujemy wczesny okres dzieciństwa bohaterki u boku ojca – czułego, opiekuńczego wdowca, który pomimo trudów dnia codziennego nie zapominał o drobnostkach wywołujących uśmiech dziecka. Koniec końców podziwiamy, jak z kilkunastoletniej „ofiary” Laura Shane przeobraża się w dorosłą, pełną życia i odważną kobietę. Pisarkę, której powieści w krótkim czasie podbijają serca czytelników na całym świecie.
Niemniej, choć fabuła powieści Koontza koncentruje się wokół postaci Laury Shane to nie losy dzielnej blondynki stanowią motyw przewodni niniejszej opowieści. Motorem napędzającym akcje książki, czynnikiem odpowiedzialnym za wzrost literackiego napięcia są działania tajemniczego Anioła Stróża, objawiającego się w najbardziej kluczowych momentach życia głównej bohaterki. Stefan Krieger to bohater dalece różny od Laury Shane. Z jednej strony, romantyk nieszczęśliwie zakochany w sławnej pisarce i walczący o lepsze jutro dla swojego obiektu westchnień, z drugiej „oficer SS, szpieg i pierwszy chrononauta”[4], który postanawia przeciwdziałać planom zmieniania przyszłości przez uczonych z nazistowskich Niemiec. Zdaję sobie sprawę, że motyw z podróżami w czasie może trącić lekką pulpą, ale Koontz przedstawia pomysł w naprawdę przyjemny dla odbiorcy sposób. Autor, nie zasypuje czytelnika technicznymi szczegółami hitlerowskiego przedsięwzięcia. Owszem, otrzymujemy krótką historię badań nad projektem „Piorunowa Droga” [niem. „Blitzstrasse”][5], w której pojawia się także akcent polski. Wszystko to jednak dodatki. Dean Koontz wykorzystując ponure wizje snute przez Stefana Kriegera, jego obawy przed błyskotliwością dawnych kolegów, straszy czytelnika obrazem świata pod rządami totalitarnej Rzeszy. I czyni to w naprawdę przekonywający sposób.
Dlaczego Grom Deana Koontza to pozycja, której warto poświęcić chwilę? Obiektywnie patrząc, autor nie proponuje czytelnikowi niczego nowego. Podróże w czasie, pościgi, śliczna blondynka i tajemniczy obrońca to motywy powszechnie znane w popkulturze. Wystarczy wspomnieć panią Connor z Terminatora i zakochanego w niej Kyle’a Reese’a. Co prawda, bohaterowie Jamesa Camerona nie walczyli z nazistami – choć rządy Skynetu można podciągnąć pod totalitaryzm – ale schemat mamy bardzo podobny. Dziewczyna z sąsiedztwa zostaje wplątana w dramatyczny ciąg wydarzeń i aby przetrwać – uratować syna i znaną rzeczywistość – musi porzucić domowe ognisko i stawić czoło nieznanemu. Oczywiście, po wcześniejszym, niemalże wojskowym przygotowaniu. Zatem, skąd tak duża popularność Gromu zarówno w kręgu miłośników prozy Koontza, jak i poza nim? Przede wszystkim, Dean Koontz to pisarz bardzo dobrze operujący konwencją thrillera oraz powieści sensacyjnej; rozumiejący działanie mechanizmów przykuwających uwagę czytelnika. Do tego umiejętnie czerpiący z motywów typowych dla utworów science fiction, a często i literatury grozy. Prawdę powiedziawszy, nie znam drugiego autora, który tak silnie potrafiłby hipnotyzować odbiorów. I nie chodzi mi tylko o zdolność kreowania ciekawych postaci, ale także sposób prowadzenia narracji. W wielu swoich książkach Koontz niemalże od razu przechodzi do sedna, nie tracąc czasu na nudne wstępy czy drobiazgowe przedstawianie świata otaczającego bohaterów. Choć przedwczesne ujawnienie motywu przewodniego – w przypadku powieści Grom zaledwie po kilku stronach – niesie ze sobą ryzyko znudzenia późniejszą fabułą, którą bądź co bądź została obdarta ze swojej tajemnicy, to jednak Koontz wielokrotnie udowodnił, że potrafi utrzymywać napięcie do samego, wielkiego finału.
Grom to jednak nie tylko grzmoty zwiastujące przybycie kolejnych hitlerowskich fanatyków. To nie tylko walka Laury Shane i Stefana Kriegera – przy niewielkim udziale Winstona Churchilla[6] – o lepsze jutro. Powieść Deana Koontza to w dużej mierze również powieść sentymentalna, pełna wzruszeń i uniesień. Może właśnie w tym tkwi główne źródło sukcesu książki? Być może po trudach i codziennej walce z przeciwnościami losu, zwyczajnie i po prostu, oczekujemy szczęśliwego zakończenia?
________________________________________________________________________________________
[1]https://pl.wikipedia.org/wiki/Non,_je_ne_regrette_rien oraz https://www.youtube.com/watch?v=JKPvx38D4GM
[2] „Grom… uderza po raz pierwszy. Laura Shane przychodzi na świat. Odtąd potężne siły będą rządzić jej losem. Grom… uderza po raz drugi, przynosząc ze sobą zniszczenie. Groza wdziera się coraz głębiej w jej życie. Tajemnice fatum zmienia jej przeznaczenie. Grom… uderza raz jeszcze, druzgocząc straszliwie dotychczasowy świat. Otwiera się przed nią nowe życie, pełne niebezpieczeństw i nieznanej grozy. Ale to dopiero początek…”.
[3] http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/314000/314439/524684-352×500.jpg
[4] D.R. Koontz Grom; wyd. Amber 1991, s.247.
[5] Piorunowa Droga [niem. Blitzstrasse] nazwa projektu, nad którym w nazistowskich Niemczech pracowali naukowcy Włodzimierz Penlowski oraz Władysław Jankowski. Projektu umożliwiającego stworzenie mechanizmu, dzięki któremu byłoby można przemieszczać się w czasie i przestrzeni. D.R. Koontz Grom; wyd. Amber 1991, s.235.
[6] Spoiler. Postać angielskiego polityka pojawia się jedynie w krótkim epizodzie, ale odgrywa kluczową rolę w planie zniszczenie niemieckiego instytutu, w którym naukowcy pracują nad projektem Piorunowa Droga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz